poniedziałek, 12 lutego 2024

Singapur

 Dekoracje na Chiński Nowy Rok pod świątynią w Chinatown:


Marina Bay Sands:


Przedstawienie światło-dźwięk pod Marina Bay Sands:


Biały tygrys w singapurskim zoo:


Oceanarium na wyspie Sentosa:



Albumy zdjęć i filmów:

Północny Wietnam

Ogólnie

Wybrałem sobie kiepską porę roku na wizytę w Wietnamie. Przewodniki opisują miejscowy styczeń jako chłodny i suchy. Przy czym "chłodny" miał oznaczać średnio około 20 °C. Tymczasem przez pierwszy tydzień było między 10 a 15 °C, znacznie zimniej w górach – około 5 °C.

Temperatura to pół biedy, najgorsza była utrzymująca się niemal przez pełne dwa tygodnie szaro-bura warstwa chmur, z której od czasu do czasu padał niewielki deszcz lub mżawka. Bardzo liczyłem na piękne zdjęcia z zatoki Hạ Long oraz gór, a pod tym względem podróż była niemal całkowitą porażką. Najgorzej było w górskim Sa Pa, gdzie miasto leżało dokładnie na poziomie tej warstwy chmur - widoczność ograniczała się do 100 metrów. Co więcej, z opowieści miejscowych wynika, że taka pogoda w styczniu i częściowo w lutym jest typowa dla północnego Wietnamu, lepiej było więc tu przyjechać w okolicy marca-kwietnia, albo września-listopada.

Tak wyglądało dla mnie typowe Sa Pa

Podróżny w Wietnamie musi być przygotowany na niemal kompletny brak znajomości języka angielskiego przez miejscowych, z wyjątkiem największych ośrodków turystycznych i hoteli. Do tego stopnia że w jednym z hoteli porozumiewałem się z właścicielami przy użyciu Google Translatora. Czasem Wietnamczycy próbują też coś mówić po angielsku, ale dla polskiego ucha ich wymowa jest kompletnie niezrozumiała.

Kolejnym wyzwaniem są spreparowane recenzje na Google Maps i Booking.com. Warto zwrócić uwagę, przy wysokiej ocenie, ile osób je wystawiło i jak długo działa dana restauracja. Potwierdzić dobre recenzje w innym źródle (generalnie bardziej wiarygodne jest Google Maps). W najlepszym razie właściciele żebrzą o dobre recenzje. W najgorszym, zapobiegają negatywnym, anulując rezerwacje niezadowolonych gości (na Booking.com). 

Jestem natomiast dość zadowolony z transportu pomiędzy poszczególnymi miastami. Między najpopularniejszymi ośrodkami turystycznymi autobusy kursują zwykle co godzinę. Nawet na trasę, której najbardziej się obawiałem, z Sa Pa, do miasta Ha Long, udało się coś znaleźć - choć był to niezbyt wygodny sleeper bus.

 W sleeper busie do zatoki Ha Long

Hanoi

Po przyjeździe do Wietnamu zamieszkałem w hotelu na Starym Mieście w Hanoi. Cała ta okolica to połączenie ogromnego bazaru z turystycznymi enklawami typu "beer street", gdzie naganiacze próbują porwać cię z ulicy do jednego z barów. To szalony ruch uliczny, skutery pędzące we wszystkich kierunkach oraz sklepy i bary, które wychodzą z towarami na chodniki i ulice.

Stare Miasto w Hanoi

Mimo padającego deszczu starałem się zwiedzić jak najwięcej. Szczególnie zapadła mi w pamięć Świątynia Literatury. Odwiedziłem też świątynię Ngoc Son na jeziorze Hoan Kiem, pagodę Tran Quoc na Jeziorze Zachodnim oraz Pagodę Jednej Kolumny.

Aby dostać się do Pagody Jednej Kolumny, mocno obleganej przez turystów, musiałem przejść przez teren Mauzoleum Ho Chi Minha, ponieważ pozostałe drogi były zamknięte.

Nie udało mi się zbliżyć do słynnego mostu Long Bien, gdyż oddzielała mnie od niego rzeka pędzących w obie strony samochodów i skuterów.

Świątynia Literatury

Podczas drugiego pobytu, tym razem w okolicy jeziora Hoan Kiem, udałem się na przedstawienie Teatru Lalek Wodnych i odwiedziłem miejsca, które wcześniej zrobiły na mnie wrażenie, ciesząc się lepszą pogodą. Robiłem zakupy. Znalazłem kilka naprawdę dobrych sklepów z pamiątkami, to znaczy takich w których może było znaleźć unikalne przedmioty. Większość sprzedawała tylko produkowane masowo malowane figurki czy magnesy.

Osoby odwiedzające Hanoi powinny zwrócić uwagę na godziny otwarcia atrakcji, zwłaszcza że często około południa obowiązuje dłuższa przerwa, podczas której nie można wejść.

Sa Pa

Oryginalny plan na Sa Pa zakładał trekking lub kolejkę linową na Fansipan (najwyższą górę Wietnamu) oraz (kolejnego dnia) do etnicznych wiosek położonych poniżej miasta. Niestety pogoda pokrzyżowała te plany. Już podczas dojazdu utonęliśmy we mgle, co utrudniało kierowcy jazdę.

Kolejka linowa na Fansipan okazała się być zamknięta do 9 lutego. Nie znalazłem przewodnika, który oferowałby w tych warunkach trekking na Fansipan ("tam jest śnieg!"). Miałem wrażenie, że mieszkańcy czekają tylko na cieplejsze czasy grzejąc się przy palonym węglu i drewnie. Mimo wszystko udało mi się znaleźć wycieczkę trekkingową do wiosek mniejszości etnicznych. Towarzyszyła mi jedynie przewodniczka - widziałem potem innych turystów w drodze, ale poszli oni z innymi agencjami turystycznymi.

Trekking

Ubranie przewodniczki świadczyło o tym, że jest ona przedstawicielką "kwiatowych Hmong". Sama jednak użyła innego słowa na określenie swojej grupy etnicznej. Z kolei "Hmong" nazywała tych, których przewodniki opisują jako "czarnych Hmong".

Obiad u Hmong

Wypożyczyłem gumiaki, co było dobrym pomysłem, ponieważ brodziliśmy w błocie na górskich ścieżkach, czasem na krawędziach urwisk oraz w położonych na zboczach polach ryżowych. W jednym miejscu zacząłem zsuwać się z pola ryżowego na położone niżej pole (pola tworzą kolejne tarasy), a przewodniczka próbowała mnie zatrzymać - była bardzo drobna, więc gdybym sam nie wyhamował, obydwoje moglibyśmy spaść. Razem z nami szła jeszcze jedna kobieta, która, jak się później okazało, sprzedawała miejscowe pamiątki; prezentacja ich oferty nastąpiła w drugiej z wiosek po kilku godzinach marszu. Kupiłem od niej kilka rzeczy, doceniając trud włożony w marsz w naszym towarzystwie. Dostałem obiad w domu kolejnej rodziny "kwiatowych Hmong" w wiosce Lao Chai i wędziłem się przy ognisku (zapach dymu czułem na kurtce jeszcze tydzień później). Mam wrażenie, że przewodniczka w pewnym momencie miała dość chodzenia po zimnie i skróciła trekking (w porównaniu z planem, który usłyszałem rano). Wcześniej plotła coś o tym, że wkrótce Nowy Rok, że powinienem koniecznie ją i jej rodzinę odwiedzić i że mnie zaprasza. Wydaje mi się, że zaproszenie, które było niemożliwe do realizacji, miało zrekompensować skrócenie wycieczki. 

Tu się wędziłem

Kolejny dzień zorganizowałem sobie sam schodząc do wioski Cat Cat, położonej bezpośrednio pod Sa Pa, bardziej komercyjnej i zatłoczonej. Poniżej ciągnącego się od wejścia bazaru, znalazłem jednak wiejskie krajobrazy z polami ryżowymi oraz wodospady. Rozczarował mnie brak występu etnicznego, który zwykle odbywa się codziennie w centrum wioski. Przypisuję to niechęci tancerzy do odejścia od ciepłego ogniska.

Ha Long

Do miasta Ha Long, położonego nad zatoką o tej samej nazwie, dojechałem po przeszło dziewięciu godzinach w bardzo niewygodnym sleeper busie. Wybrałem hotel w okolicy, w której znajduje się dworzec kolejowy i gdzie podejrzewałem, że może zatrzymać się autobus (zgadłem dobrze). Była to jednak kompletnie nie turystyczna okolica. W hotelu, prowadzonym przez starsze małżeństwo, byłem jedynym gościem. Właściciel porozumiewał się ze mną przy użyciu Google Translatora. Doszliśmy w tej komunikacji do takiej wprawy, że w pewnym momencie usiłował mi opowiadać poprzez translator anegdoty, jednak na tym poziomie translator zaczynał zawodzić, a ja nie miałem pojęcia o co chodzi. Kiedy wybrałem się na kolację w tej okolicy, kelnerki rozbiegły się, gdy mnie zobaczyły, i dopiero po dłuższej chwili wysłały do mnie gościa, który miał znać angielski (ale nic nie rozumiałem).

Kupiłem sobie wycieczkę po zatoce u brata właściciela hotelu, cały czas posługując się translatorem. Wycieczka była z Hanoi, więc do pozostałych turystów miałem dołączyć dopiero kiedy dojadą na miejsce. Taksówkarz, wysłany po mnie, posadził mnie na kanapie w centrum obsługi rejsów, zrobił mi zdjęcie, aby wysłać przewodnikowi, który miał mnie odszukać, i zostawił. Spędziłem kolejne pół godziny zastanawiając się, czy moja podróż właśnie się tu zakończyła, w towarzystwie dwóch Szwedów w podobnej sytuacji. W końcu jednak zjawił się mój przewodnik.

W czasie całodziennego rejsu zatrzymywaliśmy się na wyspie Ti Top, w lagunie Hang Luon i w jaskini Sung Sot. Dostaliśmy też obiad, w skład którego wchodziły między innymi owoce morza.

Zatoka Ha Long w trzech kolorach

Kolejny dzień zacząłem od "starego miasta", jak właściciel hotelu nazywał turystyczną dzielnicę raczej przeciętnych sklepów i restauracji. Poszedłem na pewien czas na pobliską plażę. Ciekawiej zrobiło się po południu, kiedy otwarta została kolejka linowa przez zatokę. Po drugiej stronie zwiedzałem świątynie, ogrody i ogromny diabelski młyn, z którego rozpościerała się panorama miasta i zatoki.

Cat Ba

Na przystań promu na wyspę Cat Ba dotarłem wcześnie rano. Tu okazało się, że właściciel hotelu coś poplątał, bo zamiast zwykłego promu, o którym mówił, że wypływa o tej porze, miałem do wyboru czekanie około 5 godzin na popołudniowy prom lub drogi rejs szybką łodzią, który miał odbyć się za kilkanaście minut. Nie chciałem tak długo czekać, więc zdecydowałem się na łódź. Był to najdroższy środek lokomocji z jakiego korzystałem w czasie pobytu w Wietnamie. Rejs łodzią na wyspę, ze mną jako jedynym pasażerem, kosztował mnie milion dongów, czyli około 160 złotych. Z przystani musiałem jeszcze przejechać taksówką, ponieważ wylądowałem na północnym brzegu, daleko od docelowego hotelu w miasteczku Cat Ba, położonym po przeciwnej stronie wyspy.

Na tym skuterze jeździłem

Chłopak z obsługi hotelu namówił mnie na wypożyczenie skutera, argumentując, że na wyspie jest bardzo mało ruchu – idealne warunki, aby rozpocząć moją przygodę ze spalinowym skuterem (do tej pory jeździłem tylko kilka razy na słabszych skuterach elektrycznych). Jazda przy nikłym ruchu była przyjemna. Pojechałem między innymi do położonej na brzegu morza, po przeciwnej stronie wyspy, buddyjskiej świątyni, do której szło się ścieżką zbudowaną na morzu na drewnianych pomostach. Wszedłem na punkt widokowy pod szczytem Dinh Ngu Lam. Byłem w przerobionej w czasie wojny na szpital "Hospital Cave" oraz znacznie ciekawszej jaskini Trung Trang. Późnym popołudniem po raz pierwszy w mojej wietnamskiej podróży na dłużej wyjrzało słońce. Wieczorem wspiąłem się jeszcze na wzgórze dawnej cytadeli nad miastem Cat Ba. Miałem nadzieję na obejrzenie zachodu słońca, ale o tej porze zaczęło się znowu chmurzyć.

Na trekkingu w dżungli

W następnym dniu miałem wykupioną wycieczkę z biurem turystycznym Aroma Viet Nam Travel. Byłem ja, przewodnik i dziewczyna z Hiszpanii. Zaczęliśmy od trekkingu z okolicy szczytu Dinh Ngu Lam przez dżunglę i kolejne pięć wzgórz, każde coraz bardziej wymagające. Chwilami padał deszcz i przez cały czas było dość ślisko. Na ostatnich dwóch wzgórzach musieliśmy wspinać się po skalnych ścieżkach pomagając sobie rękami. Z gór zeszliśmy do wioski Viet Hai na obiad i zabieg ichtioterapii. Potem, wynajętymi rowerami, pojechaliśmy na przystań łodzi, skąd popłynęliśmy do zakotwiczonego w zatoce statku, gdzie z kolei mogliśmy przesiąść się do kajaków. Woda była bardzo spokojna, a cisza wokół nas nieprawdopodobna. Wokoło, drapieżne ptaki polowały na ryby. Mijaliśmy pływające chatki rybaków (na jednej z nich widzieliśmy kota). Opłynęliśmy kilka większych skał, a gdy wciąż nie mogliśmy znaleźć naszej bazy, zacząłem się martwić że się zgubiliśmy. Statek ukazał się jednak za kolejną wyspą - skałą. Wróciliśmy łodziami do przystani w mieście.

Na kajaku

Ninh Binh

W Tam Coc, wiosce pod Ninh Binh, trafiłem do hotelu, który oszukiwał na Booking.com. Prezentował się jako znacznie bardziej luksusowy, z wyretuszowanymi zdjęciami oraz prawdopodobnie kupionymi recenzjami. Tymczasem był to rodzaj prostego pensjonatu, z bardzo podstawowym śniadaniem i niemal stale nieobecną obsługą (wymeldowałem się ostatniego dnia dzięki pomocy sprzątaczki, bo nikogo innego nie mogłem znaleźć). Po zameldowaniu moja rezerwacja na Booking.com została anulowana, co pozwoliło właścicielowi hotelu zaoszczędzić na prowizji (ale nie mnie - zapłaciłem tą samą cenę), oraz uniemożliwiło mi napisanie recenzji w tym serwisie.

Pierwszego dnia pojechałem na wycieczkę zorganizowaną przez jedno z biur turystycznych. Odwiedziłem punkt widokowy na Mua Cave, wielki zespół świątyń buddyjskich Bai Dinh, a także popłynąłem łodzią przez jaskinie i przełomy rzeki Trang An. Przez cały ten dzień była, wyjątkowo jak na moją podróż do Wietnamu, piękna pogoda.

To podobno wspólne ogólno-wioskowe gotowanie surowca
na noworoczne ciasto - wioska Tam Coc

Drugiego dnia, wypożyczyłem rower i, mimo deszczu, jeździłem po okolicy. Pojechałem do jaskini Vai Gioi, do siedliska żurawi w parku Thung Nham (wyspę mogłem obejrzeć tylko z brzegu stawu, ponieważ w deszczu łodzie nie kursowały), pagody Bich Dong oraz okolicznych wiosek. Na koniec dnia wybrałem się do świątyni i grobowca cesarza w wiosce Hoa Lư, starożytnej stolicy, oddalonej od Tam Coc o około 10 km. Droga była pokryta błotem i po jeździe rowerem musiałem kilkukrotnie prać spodnie by wreszcie się go pozbyć.

Zdjęcia i filmy


niedziela, 15 października 2023

Nowy Jork

 Statua Wolności ze statku Circle Line:

Brooklyn Bridge i Dolny Manhattan ze statku wycieczkowego Circle Line:


Parada Pułaskiego - coroczna parada polskiej społeczności w Nowym Jorku:




Widok z Empire State Building:


High Line - park zbudowany na starej estakadzie kolejowej:


Amfiteatr na Little Island w czasie zachodu słońca:


Brooklyn Bridge i Empire State Building z Dumbo na Brooklynie:



Widok na Manhattan Bridge z Brooklynu:


Bushwick - okolica na Brooklynie znana z graffiti kolektywu Bushwick:


Dworzec kolejowy Grand Central:


Prom kosmiczny Enterprise w Intrepid Sea, Air & Space Museum:


Wnętrze łodzi podwodnej Growler, Intrepid Sea, Air & Space Museum:


Widok na Statuę Wolności z promu na Staten Island:


Wieczór w Central Parku:


Giełda na Wall Street:


Fontanna - pomnik w miejscu jednej ze zburzonych wież WTC:


Widok na Statuę Wolności z jej podnóża na Liberty Island:


Zachód słońca w Central Parku:


Teatr Winter Garden na Broadwayu, w którym tego wieczora oglądałem adaptację Powrotu do Przyszłości:


Pierwsze dekoracje halloweenowe, dom na Brooklyn Heights:


Promenada na Moście Brooklińskim:


Wrak drabiny nr 3, której załoga zginęła w czasie próby ratowania uwięzionych w WTC:


Bardzo polecam muzeum pamięci 9/11. To przejmujące miejsce pełne pamiątek po ofiarach, nagrań i podobnych eksponatów. Tylko w niewielkiej części muzeum można było robić zdjęcia - mój album nie oddaje tego czym to miejsce jest.

Motyl w motylarni Muzeum Historii Naturalnej:


Stary wagon metra w New York Transit Museum:


Obraz Paula Gauguina w Muzeum Guggenheima:


Rzeźba na wystawie sztuki średniowiecznej w Metropolitan Museum of Art (MET):


Fragment murala America Today Thomasa Harta Bentona z lat 30. XX wieku, MET:


W MET spędziłem blisko sześć godzin, a było to i tak zbyt mało. Myślę, że udało mi się zobaczyć może 2/3 kolekcji, w tym część, pod koniec, już dość pobieżnie.

A tutaj obraz van Gogha w Museum of Modern Art (MoMA). Najlepsze ujęcie jakie udało mi się uzyskać obrazu przed którym tłoczyli się amatorzy selfie:


Widok na Dolny Manhattan wieczorem z Brooklyn Heights:


I na koniec jeszcze trailer przedstawienia, które mnie porwało i zachwyciło. Musicalowa adaptacja "Powrotu do przyszłości" w Winter Garden Theatre:


Galerie zdjęć:

środa, 30 sierpnia 2023

W dół Odry - pogranicze polsko-niemieckie

Jezioro Afryka na terenie dawnej kopalni Babina w Łęknicy:


I kolejny staw na pokopalnianym zapadlisku Babiny:

Po niemieckiej stronie, Diabelski Most w Kromlau:


Zamek Branitz w Chociebużu na Łużycach:


Z powrotem w Polsce, widok na Lubusz z polskiego brzegu Odry:


Opuszczone bobrowe żeremie w Parku Krajobrazowym Ujście Warty:


A to już drugi dzień, widok z wieży widokowej na Cedynię:


Bielik nad polami pod Cedynią:


Niemcy, ruiny klasztoru Chorin:


Widok na morze ze wzgórza Gosań:


Wrzosowiska w rezerwacie Diabelskie Pustacie:



Inspiracją do wyjazdu była lektura artykułu o Kromlau sprzed pewnego czasu. Zapisałem wtedy to miejsce na swojej liście miejsc do odwiedzenia. Ostatnimi czasy zacząłem również rozważać wizytę nad Odrą, więc postanowiłem połączyć te dwa punkty.

Okazało się to świetnym wyborem, przynajmniej jeśli mówimy o ziemi lubuskiej i Łużycach. Mimo że był to długi weekend, nie napotkałem nigdzie tłumów, a w niektórych miejscach miałem całą okolicę tylko dla siebie.

Nieco zaburzyłem ten spokój drugiego dnia, gdy postanowiłem wybrać się nad morze. Przemierzając ziemię lubuską czy Niemcy, poruszałem się sprawnie, ale po wjeździe na drogę wychodzącą ze Szczecina w kierunku północnym, natknąłem się na spory korek. Straciłem tam wiele cennego czasu, który mógłbym spędzić inaczej.

Do nieprzyjemności podczas podróży zaliczyłbym również hałaśliwych gastarbeiterów, którzy w nocy zakłócali spokój w hostelu pod Zieloną Górą oraz niemieckich celników, którzy przeszukali mnie  w drodze do Chorin. Nie mogę także pominąć paskudnych bazarów, które ciągnęły się kilometrami po polskiej stronie przed każdym przejściem granicznym.

Mimo pewnych niedogodności, był to naprawdę udany wyjazd. Chciałbym wrócić i kontynuować podróż, gdybym tylko miał więcej wolnego czasu.