środa, 10 sierpnia 2016

Pyain - Śrikszetra

Jadąc do Nay Pyi Taw opuściłem utarte turystyczne szlaki. Kiedy wczoraj rano wyjeżdżałem z widmowej stolicy autobusem, byłem w nim jedynym obcokrajowcem. Nikt z obsługi nie znał angielskiego, nie było klimatyzacji, jechaliśmy z otwartymi oknami. Każdy z podróżnych, poza mną, dostał na drogę plastikową torebkę do której mógł wypluwać przeżuwany betel, a także wyrzucać kawałki jedzenia.

Autobus do Pyain
Droga przypominała wąskie, wiejskie ulice w Polsce. Nasz autobus miał problemy z mijaniem samochodów z naprzeciwka, co chwilę musieliśmy zjeżdżać na pobocze. To nadal jedna z głównych dróg w Birmie, tzw. stara droga Pagan - Rangun.

Na śniadanie zatrzymaliśmy się w jakiejś wiosce w górach. Na tyłach restauracji trzymali małpę uwiązaną na lince. Nikt nie rozumiał angielskiego, a kelnerka u której chciałem coś zamówić, roześmiała się i uciekła (na szczęście zjawił się ktoś inny - i udało się dogadać pokazując jedzenie sąsiada).

Fotka z drogi
Na obiad zatrzymaliśmy się w podobnym miejscu. Do stolika zaprosiło mnie dwóch współpasażerów, którzy strasznie chcieli mi pomóc. Jeden uparł się, żeby zapłacić za moją colę (z obiadu zrezygnowałem), a potem dołożył od siebie jeszcze kokosową przekąskę. Cały czas próbowali mi coś wyjaśnić, ale po prostu nie byłem w stanie zrozumieć ich angielskiego. W końcu jeden z nich napisał na telefonie "I am police. I help you" - bo to byli policjanci wracający ze stolicy. Pomoc pomocą, ale jak to sobie przypominam to zadawali też trochę takich pytań, żeby sprawdzić co robię.

Celem mojej podróży było miasto Pyain, a wybrałem je na przystanek głównie ze względu na znajdujące się nieopodal ruiny Śrikszetry - miasta, które istniało tu między V a IX wiekiem.

Z dworca autobusowego przejechałem motocyklową taksówką - z dwoma plecakami na plecach, w tym jednym wielkim. Jechałem już tak raz w Meiktili - ale tam był tu krótki odcinek. Teraz było około trzech kilometrów. Co do tych dworca, to jeszcze wyjaśnienie, bo widziałem ich sporo w ostatnich dniach - nazywam tak ulicę na której znajdują się biura firm autobusowych. Pod takim biurem zwykle zaczyna trasę autobus. Czyli autobusy każdej firmy mają swój własny początkowy przystanek. Jutrzejszą podróż do Rangunu rozpocznę od znalezienia właściwej firmy autobusowej, bo nie kupię tu biletu za pośrednictwem hotelu - miejsce w którym teraz mieszkam to rodzaj motelu prowadzonego przez birmańską rodzinę.

Pyain jest bardzo tanie, zwłaszcza w porównaniu do Pagan czy Inle. Jazda motocyklem z dworca do motelu kosztowała 1000 kyatów (trochę ponad trzy złote). Wyraźnie widać, że nie mieli tu jeszcze wielu turystów. Jest to także widoczne w reakcjach ludzi na ulicy. Wszyscy patrzą się na mnie, niektórzy dyskretnie, ale zdarza się, że po prostu wytrzeszczają oczy. W tych ostatnich przypadkach, czasem nie potrafię się powstrzymać i zaczynam się śmiać, co powoduje też śmiech, lub jeszcze większy szok i niedowierzanie. Są też inne reakcje, mężczyzna który wyglądał na trochę szalonego i który zażądał robienia zdjęć, a potem tańczył na ulicy. Kobieta, która koniecznie chciała żeby zrobić zdjęcie jej dziecka. Dzieci, które ktoś już nauczył żebrać ("money, money"). Kolejne dziecko, które specjalnie staje naprzeciw mnie na ulicy i szczerzy się do mnie. I tak dalej, przez cały dzień. Białych widziałem w tym mieście tylko kilkoro.

Śrikszetra
Dzisiaj rano pojechałem do ruin Śrikszetry - motocyklową taksówką oczywiście. Kierowca zaoferował się jeszcze, żeby mnie wozić po strefie archeologicznej, która jest ogromna. Śrikszetra mnie rozczarowała, bo większość z tego co tam jest to tylko pozostałości murów wydobyte spod ziemi. Świątyń, takich żeby były zachowane w całości, jest kilka i poza Pagodą Bawbawgyi to małe świątynki. Po zwiedzeniu muzeum, wróciłem do miasta, w którym odwiedziłem jeszcze Pagodę Shwe Sandaw. Resztę dnia spędziłem spacerując po Pyain, swoją obecnością dostarczając rozrywki mieszkańcom oraz robiąc zdjęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz