czwartek, 16 listopada 2017

Równina Dzbanów

Równina Dzbanów swoją nazwę wzięła od tysięcy rozrzuconych tutaj kamiennych urn. Ich pochodzenie ani przeznaczenie nie jest do końca znane, ale przypuszcza się że powstały jako urny grzebalne. Na pewno pochodzą z okresu pomiędzy VI wiekiem p.n.e. a IX wiekiem n.e.

Stanowisko numer 1
Dla turystów udostępnione są trzy stanowiska archeologiczne. Pozostałe nie zostały jeszcze do końca oczyszczone z niewybuchów. W czasie "sekretnej wojny" prowincja była twierdzą komunistycznej partyzantki Pathet Lao i doświadczyła przez to ciężkich amerykańskich bombardowań - podobnie jak też południowy Laos, którym biegł Szlak Ho Chi Minha - linia zaopatrzeniowa komunistów wietnamskich.

Ślady wojny są nadal widoczne w obszarze archeologicznym numer 1. Pomiędzy amforami widać leje po bombach. Cześć z nich została wyraźnie uszkodzona przez najbliższe wybuchy.

Pierwszego dnia jeździłem po okolicy w małej grupie z przewodnikiem. Widzieliśmy wszystkie trzy stanowiska. Pierwsze z nich, najbardziej rozległe znajduje się dość blisko Phonsavan, dlatego też jest tam dość dużo turystów. Ludzie biegają pomiędzy amforami i robią sobie selfie. Mimo wszystko to stanowisko było też najbardziej widowiskowe z trzech. Cześć amfor znajduje się na zrytym bombami i okopami wzgórzu, większość zajmuje rozległe pole poniżej. Nieopodal pola amfor znajduje się niewielka jaskinia z buddyjskim ołtarzem. Przed wejściem wyroiły wczoraj pszczoły, które gnieżdżą się w skałach.

Stanowisko drugie zajmuje szczyty dwóch sąsiadujących ze sobą wzgórz. Z jednego ze szczytów roztacza się wspaniała panorama okolicy. Drugie jest całkowicie porośnięte lasem. Dzbany znajdują się tam pośród drzew. Widziałem jeden rozłupany przez drzewo które w nim wyrosło. Wokół wzgórz nadal trwały prace związane z poszukiwaniem i usuwaniem niewybuchów, więc nie wolno tutaj oddalać się od samego stanowiska archeologicznego.

Do trzeciego idzie się długą ścieżką między stawami i polami ryżowymi, więc można popatrzeć na wiejski laotański krajobraz. Amfory znajdują się na zboczu wzgórza, pośród drzew.

Ruiny świątyni w Xieng Khouang
Zatrzymaliśmy się tego dnia jeszcze na chwilę w wiosce w której wyrabia się ryżowe kluski i pojechaliśmy do Xieng Khouang. To dawna stolica prowincji, zniszczona kompletnie w czasie wojny. Odrodziła się ostatnio, ale jest obecnie małym miasteczkiem. Obejrzeliśmy tam ruiny zbombardowanej świątyni oraz szpitala. Przypadkowo trafiliśmy też na wesele Hmongów. Niestety ku naszemu rozczarowaniu nie zostaliśmy zaproszeni. Mogliśmy zrobić tylko parę fotek kobietom w tradycyjnych strojach.
Wesele Hmong
Nasz przewodnik Pan Vieng, także był Hmongiem i jak mi sie wydaje nie za bardzo lubił Laotańczyków. To znaczy zapytaliśmy go na przykład o nowe domy, które wyglądają jak przeniesione z Polski, z kolorami które niepasują do niczego wokół. No i on powiedział, że takie domy to Lao budują. Nie była to jakaś wielka niechęć, ale też raz czy dwa mu się wymsknęły podobne komentarze. Mieszkam tak w ogóle w rodziny, która jest w połowie francuska, a połowie Hmong.

Dzisiaj wypożyczyłem sobie rower i pojechałem na miejsce gdzie miałem nadzieję znaleźć wodospad, w okolicy trzeciego stanowiska archeologicznego. Niestety okolicę wodospadu znalazłem zdewastowaną, a rzekę przeniesioną do nowego koryta - powstała tam niewielka elektrownia wodna. Wygląda to strasznie. W starym korycie nadal sączy się odrobina wody, ale tyle że prawie nic.

Zawróciłem i przynajmniej tyle miałem z tej wycieczki, że sobie sfotografowałem trochę wiejskich widoków i krajobrazów. Bardzo się wymęczyłem, bo rower był bez przerzutek, a kilka razy musiałem pokonać większe wzniesienia. Na motorower się nie zdecydowałem, bo brakuje mi doświadczenia - jeden dzień z elektrycznym skuterem w Mjanmie to trochę mało. Z drugiej strony przy kolejnym wzniesieniu naprawdę żałowałem, że tego nie zrobiłem. Nauczyłbym się powoli i na pewno nie wymęczył tak bardzo. Zrobiłem na tym rowerze przeszło 50 kilometrów.

Chwilami budziłem sensację, bo jednak większość turystów nie przemieszcza się w ten sposób. Dzieci machały, starzy wytrzeszczali oczy. Przejeżdżałem koło podstawówki w czasie przerwy pomiędzy lekcjami i wszystkie dzieci zaczęły się wydzierać, a część podbiegła do ogrodzenia.

Ruch jest dość spokojny i jak na azjatyckie warunki uporządkowany. Zdarzyło się, że samochód się zatrzymał żeby mnie przepuścić. Nie do pomyślenia w Chinach czy Mjanmie.

Popołudnie spędzam w Phonsavan, które jest nowym miastem, wybudowanym po zniszczeniu Xieng Khouang. Nie ma tu niczego ciekawego, może poza nocnym bazarem, który otwiera się co wieczór w okolicy miejscowego sztucznego jeziora. Nad miastem góruje coś co podobno jest hotelem w trakcie budowy. Cała jego okolica jest ogrodzona. Być może to kolejna tutaj chińska inwestycja.

2 komentarze:

  1. W Polsce na stuterze jeździć sie nie nauczysz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wiem. No głupio zrobiłem. No, ale uczę się na błędach :) Następnym razem jednak skuter, albo przynajmniej górski rower.

      Usuń