poniedziałek, 13 listopada 2017

Sabadii!

Czyli cześć, albo dzień dobry. Trzy dni spędziłem w Luang Prabang i okolicach i choć skończyły mi się atrakcje do zwiedzania opisane w moim przewodniku, to myślę że znalazłbym zajęcie gdybym został tu dłużej. Okoliczne góry chociażby, aż proszą się o trekking.

Widok z Phu Si na południe, w stronę rzeki Nam Khan
Luang Prabang jest dawną, królewską stolicą Laosu. Leży u ujścia rzeki Nam Khan do Mekongu. Najstarsza cześć miasta, z najładniejszymi światyniami i Pałacem Królewskim znajduje się półwyspie pomiędzy tymi rzekami. Teraz, w porze suchej, na Nam Khan budowane są bambusowe mosty - w czasie mojego pobytu zakończyła się budowa ostatniego i można przekroczyć rzekę i znaleźć się w bardziej wiejskiej okolicy.

Samo miasto jest zresztą bardzo przyjemne i poza główną turystyczną ulicą bardzo spokojne. Pośrodku starówki znajduje się porośnięte lasem wzgórze Phu Si z którego roztacza się wspaniały widok na miasto, obydwie rzeki i okoliczne góry. Przez zachodem słońca przeżywa oblężenie gdy kilkuset turystów tłoczy się na szczycie żeby zrobić sobie zdjęcie z zachodzącym słońcem.

W oczekiwaniu na zachód. Potem jeszcze kolejka do selfie
W nocy główna miejska ulica zamienia się w ogromny bazar, na którym można kupić lokalne wyroby i  pamiątki.
W nocy ulica Sisavangvong zmienia się w bazar
Jedyny problem jaki zauważyłem w tym mieście jest taki, że miejscowi żadają pieniędzy w różnych nieoczekiwanych miejscach. Kobieta, która sprzedaje pocztówki pod świątynią przy wejściu do niej żąda zakupu biletu. Nie sposób powiedzieć czy to prawdziwy bilet czy oszustwo. Cześć świątyń na pewno sprzedaje bilety, w niektórych wypadkach było to raczej wątpliwe. Wszystkie bilety są za 20 tys. kipów. Pałac Królewski czy pomniejsza świątynia, zawsze 20 tysięcy. Nawet za przejście przez bambusowy mostek od turysty pobierane jest myto (5 albo 10 tysięcy zależnie od mostu).

Turystów jest tu mnóstwo. Nie wszyscy dotarli tu łodziami na Mekongu. Luang Prabang ma swoje międzynarodowe lotnisko. Infrastruktura turystyczna jest bardzo rozbudowana. Pełno tu barów i restauracji. Miejscowi są przyzwyczajeni do turystów i jeśli na nich w jakiś sposób nie zarabiają to właściwie nie zwracają na nich uwagi.

Zachowanie części tych turystów jest dla mnie irytujące lub odpychające. Ktoś kto snuje się po świątyni i robi przypadkowe pstryknięcia z lampą błyskową. Turysta, który rzuca się na Laotańczyka, który jego zdaniem próbował go oszukać. Polska para, z którą jadę minibusem za miasto i której rozmowę słyszę mimochodem. Całą czas wietrzą jakiś podstęp, że chcą ich oszukać. On odgraża się co to nie zrobi kierowcy jeśli ten nie przyniesie im biletów.

Najgorzej to wygląda podczas porannej procesji mnichów. Niebuddyści nie powinni się w nią włączać jednak część tyrystów tego nie rozumie i rozstawia się tak jak miejscowi z jedzeniem do ofiarowania. Poza tym nagminne jest robienie zdjęć mnichom z odległości metra czy dwóch z lampą błyskową.

Nie zdołam opisać wszystkiego co widziałem. W skrócie:

  • Jaskinie Pak Ou, godzinę drogi łodzią z Luang Prabang. Spodziewałem się czegoś innego - płaskorzeźb wykutych w skałach jak w Feilai Feng w Chinach i byłem trochę rozczarowany. Dwie jaskinie w których nazbierało się kilkaset buddyjskich figurek. Dolna łatwo dostępna i dość mała. Warto iść do górnej, ale dobrze zabrać tam własne światło.
    • Po drodze z dolnej do górnej jaskini dziesiątki miejscowych kobiet i dzieci usiłuje sprzedać jedzenie lub pamiątki. Pamiątki to na przykład buddyjskie malunki na połamanych kafelkach - na pewno autentyczne, nigdzie indziej tego nie było. Kupiłem jedzenie - przypiekane banany.
    • Ci ludzie się irytują jeśli niczego się nie kupuje i nie zwraca na nich uwagi. Widziałem jak zaczęły krzyczeć na parę dziewczyn "ticket! ticket!" i one zawróciły.
    • Bilet rzeczywiście jest, ale jeden. Do kupienia pod dolną jaskinią - 20 tysięcy.
    • Droga publiczną łodzią, bilety sprzedawane w mieście na nabrzeżu Mekongu. 80 tysięcy w obie strony. Grupa łodzi odpływa po 8:30.
  • W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w wiosce w której produkuje się alkohol z ryżu, trzy rodzaje. Możliwa degustacja i zakupy. Dobre. Czerwone wino ryżowe najlepsze.
  • Wodospady Kuang Si. Piękne. Błękitna woda w basenach. Najpierw pomniejsze kaskady i pomiędzy nimi baseny z wodą, w której można się kąpać. Mnóstwo ludzi tak robi, potrzebne stroje kąpielowe. Na końcu główny wodospad, 60 metrów, idzie od niego taka orzeźwiająca mgiełka kropelek. Ta woda jest ciepła.
    • Ja się jeszcze wspiąłem szlakiem z prawej. Potem bambusowe kładki i zejście z drugiej strony wodospadu.
    • Poniżej jest schronisko dla niedźwiedzi. One są tu ratowane jak rozumiem z niewoli i gorszych warunków, ale mimo wszystko nie podobało mi się. Przypomina wybieg w zoo.
    • W wiosce poniżej kilka Europejek prowadzi ogród motyli. Wszystko co tu fruwa, ale czego nie dałem rady sfotografować wcześniej, spotkałem tutaj. Przez ogród przepływa ten sam potok co wyżej i ma tu kolejne kaskady.
    • Dojazd minibusem z agencji turystycznej, 45 tysięcy kipów od osoby. Dwa wyjazdy dziennie na kilka godzin. Dzień wcześniej kierowca tuk tuka chciał 200 tysięcy. Ależ oni tu mają dziurawe drogi!
  • Pałac Królewski, pamiątki po ostatnich królach Laosu, tron i insygnia królewskie. Z tyłu, trochę ukryta kolekcja królewskich samochodów. Warto, 20 tysięcy kipów.
    • Nie było wstępu do wnętrza przypałacowej świątyni. Szkoda, ta świątynia się bardzo dobrze prezentuje na zdjęciach, szczególnie spod wejścia na wzgórze na Phu Si po drugiej stronie ulicy.
    • Obok jest teatr, a w nim wieczorami przedstawienia z laotańskimi legendami i folklorem. Większość to raczej nie profesjonalni aktorzy, armię małp w cześci przedstawienia grali też 10 letni chłopcy.
      • Pierwszy raz byłem na przedstwieniu gdzie zachęcano do robienia zdjęć
      • Bardzo drogie, 150 tys. kipów, ale nie żałuję - podobało mi się.
      • Muzyka na żywo, orkiestra się przygotowuje przez 10-15 minut, można posłuchać jeszcze przed przedstawieniem.
  • Wzgórze Phu Si, zachód słońca nad górami i Mekongiem wygląda świetnie, ale żeby go zobaczyć trzeba przyjść wcześnie i zająć dobre miejsce. Ja miałem na podwyższeniu na północnej ścianie stupy, więc było super.
    • Na południowym zboczu jest jeszcze jedna świątynia i rzeźby Buddów, między innymi duży posąg leżącego Buddy.
    • Dobry widok na miasto też rano, kiedy unoszą się mgły nad górami.
  • Najciekawsza ze świątyń to Wat Xieng Thong
  • Obok skrzyżowania ulic Kitsalat i Sisavangvong, są bary z ulicznym jedzeniem. Świeże, dobre i tanie. Bardzo dobra zupa z warzywami. Obsługa się stara, jest konkurencja między stoiskami.
    • Restuaracje za Pałacem Królewskim w okolicach pofrancuskiej zabudowy na Sisavangvong - drogo, zdarza się nimiła obsługa której nie zależy, ale wszyscy oczekują napiwków. Jedzenie nie lepsze niż w barach. Czasem gorsze. Unikać Mango Garden!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz