sobota, 4 listopada 2017

Jedna długa noc, jeden krótki dzień

Kiedy pisałem poprzedniego posta wydawało mi się, że noc będzie krótka. Bardzo się myliłem. Co z tego że słońce wzeszło (z mojego punktu widzenia) wcześniej, skoro okna w samolocie musiały być zasunięte. Przemęczyłem się przeszło dziesięć godzin, drzemiąc tylko chwilami, w towarzystwie Niemca lub Austriaka, który spał z kolei jak suseł. Budował sobie przy tym gniazdo z koców i ubrań. Zakładał opaskę na oczy i inne rzeczy. Było mi go przez to szkoda budzić, a to bardzo ograniczało moją swobodę ruchów. Czułem się jak sardynka w puszce wciśnięty pomiędzy ścianę samolotu a tę górę koców. Dawno już nie leciałem tak długo. Poprzedni wyjazd był z przesiadką w Dubaju, więc loty trwały znacznie krócej. Następnym razem wezmę miejsce przy przejściu, widoki z okna nie były tego warte, choć muszę przyznać, że piękna była delta rzeki gdzieś na wybrzeżu Mjanmy. Z samolotu widać było wyraźnie jak błękitne wody morskie mieszają się z żółtoburymi rzecznymi.

W Bangkoku wylądowałem około drugiej i prawie od razu trafiłem do ogromnej kolejki do kontroli paszportowej. Tym razem miałem mieszkać w samym centrum, w jednej z bocznych uliczek Silom Road. Na miejsce dotarłem pociągiem Skytrain i dwoma pociągami metra, przepychając się z dwoma plecakami przez tłumy ludzi. Do mojej stacji - Sala Daeng - dotarłem już po 17. Silom w tym miejscu przypominał bazar, którym przechodziły tłumy ludzi, gotowały i kupowały na tej ulicy jedzenie. Dla przybysza z Europy to miejsce żywe i energiczne, ale też trochę zbyt intensywne po dobie bez snu. Trochę pobłądziłem zanim dotarłem na miejsce.

W hostelu czekał mnie jeden z najmniejszych pokoi w jakich nocowałem, łóżko, łazienka w rozmiarze większej kabiny prysznicowej i dodatkowo może metr kwadratowy podłogi żeby rozłożyć swoje rzeczy.
Bary na 20. bocznej Silom Road
Po prysznicu odżyłem na tyle, żeby wyjść na miasto. Dowiedziałem się o festiwalu Loy Krathong, który odbywa się właśnie w Tajlandii, więc poszedłem nad rzekę Menam. Po drodze zjadłem kolację w restauracji na 20. bocznej Silom Road. Cała ta uliczka wypełniona jest takimi ulicznymi barami.

Sprzedawczyni tratewek na festiwal Loy Krathong
Właścicielka hostelu pomogła mi rano jeszcze raz. Skierowała mnie na autobus A3, który jeździ w Bangkoku od zaledwie kilku miesięcy i nie o nim jeszcze wzmianek na podróżniczych forach takich jak TripAdvisor. Ten autobus zabrał mnie z przystanku pod parkiem na Ratchadamri Road (15 minut marszu z mojego hostelu) na lotnisko Don Mueng. Mój wcześniejszy plan zakładał jazdę metrem kilkanaście stacji na dworzec Mo Chit skąd odjeżdża autobus A1. Czekam teraz na samolot do Chiang Mai.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz