W Bangkoku wylądowałem około drugiej i prawie od razu trafiłem do ogromnej kolejki do kontroli paszportowej. Tym razem miałem mieszkać w samym centrum, w jednej z bocznych uliczek Silom Road. Na miejsce dotarłem pociągiem Skytrain i dwoma pociągami metra, przepychając się z dwoma plecakami przez tłumy ludzi. Do mojej stacji - Sala Daeng - dotarłem już po 17. Silom w tym miejscu przypominał bazar, którym przechodziły tłumy ludzi, gotowały i kupowały na tej ulicy jedzenie. Dla przybysza z Europy to miejsce żywe i energiczne, ale też trochę zbyt intensywne po dobie bez snu. Trochę pobłądziłem zanim dotarłem na miejsce.
W hostelu czekał mnie jeden z najmniejszych pokoi w jakich nocowałem, łóżko, łazienka w rozmiarze większej kabiny prysznicowej i dodatkowo może metr kwadratowy podłogi żeby rozłożyć swoje rzeczy.
![]() |
Bary na 20. bocznej Silom Road |
Po prysznicu odżyłem na tyle, żeby wyjść na miasto. Dowiedziałem się o festiwalu Loy Krathong, który odbywa się właśnie w Tajlandii, więc poszedłem nad rzekę Menam. Po drodze zjadłem kolację w restauracji na 20. bocznej Silom Road. Cała ta uliczka wypełniona jest takimi ulicznymi barami.
![]() |
Sprzedawczyni tratewek na festiwal Loy Krathong |
Właścicielka hostelu pomogła mi rano jeszcze raz. Skierowała mnie na autobus A3, który jeździ w Bangkoku od zaledwie kilku miesięcy i nie o nim jeszcze wzmianek na podróżniczych forach takich jak TripAdvisor. Ten autobus zabrał mnie z przystanku pod parkiem na Ratchadamri Road (15 minut marszu z mojego hostelu) na lotnisko Don Mueng. Mój wcześniejszy plan zakładał jazdę metrem kilkanaście stacji na dworzec Mo Chit skąd odjeżdża autobus A1. Czekam teraz na samolot do Chiang Mai.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz