sobota, 18 listopada 2017

Wientian

Droga do Wientianu


Wczoraj rano wyjechałem z jednego z dwóch południowych dworców Phonsavan i wyruszyłem do stolicy Laosu - Wientianu. Niespodziewanie, bo nikt o tym wcześniej nie mówił, nasz autobus okazał się sleeperem. Było to tym bardziej dziwne, że wyjeżdżaliśmy rano, nie wieczorem.

Sleeper bus do Wientianu
Zapowiadała się ciężka podróż bo łóżka są na dwie osoby, a mi się trafił na drugie miejsce wielki Anglik, który ledwie się mieścił na swojej połowie. Okazało się jednak, że autobus nie jest zapełniony nawet w jednej trzeciej. Szybko przenieśliśmy się na wolne miejsca na górze.

Kilkadziesiąt kilometrów za Phonsavan wjechaliśmy w góry i znów zaczęła się seria serpentyn. Mimo wszystko było nieco lepiej niż ostatnio, kiedy jechałem z Luang Prabang.

Zatrzymaliśmy się na obiad w wiosce Ban Man. Przed barem grupa lokalnych kobiet wystawiła na sprzedaż martwe zwierzęta. Widok był makabryczny. Były tam szczury, wiewiórki, oposy, a nawet jakieś małe dzikie kotowate. Być może był to efekt kłusownictwa, a może ktoś z zachodnich turystów robił im już problemy. W każdym razie nasza obecność je krępowała, a szczególnie próby robienia zdjęć. Błyskawicznie przykrywały zwłoki gazetami. Miejscowych to nie ruszało. Widziałem nawet jak jeden facet, na szczęście nie z naszego autobusu, kupił sobie oposa i wpakował do reklamówki. Miałem opory przed jedzeniem w tym barze, ale na szczęście była tam też do wyboru warzywna, bezmięsna zupa. 

Potem ruszyliśmy drogą, której nie ma na mapach google'a. Wyglądała jakby ktoś niedawno wyrąbał ją w skałach. Mineliśmy dużą, także nieistniejącą rzekę i wielką budowaną zaporę. Na tej drodze było więcej żwiru i kamieni niż asfaltu, więc autobusem niemiłosiernie trzęsło.

Przez cały czas zjeżdżaliśmy w dół. Bliżej dolin droga wreszcie się poprawiła. Kiedy wjechaliśmy na drogę numer 13, łączącą południe Laosu ze stolicą, krajobraz był już zupełnie inny. Góry widać było tylko na horyzoncie, a nas otaczała gęsto zaludniona równina.

Pod koniec drogi, kilkadziesiąt kilometrów przed stolicą, autobus zaczął się psuć. Widzieliśmy, że kierowcy usiłowali go naprawić wtykając patyk do silnika. Nie mam pojęcia czemu, ale przez chwilę działało. Tylko przez chwilę jednak, więc musieliśmy się zatrzymać obok przydrożnego warsztatu gdzie dostępne były bardziej zaawansowane narzędzia.

Dojechaliśmy w końcu po przeszło dziewięciu godzinach. Przez godzinę jeszcze jeździliśmy tuk tukiem, bo dworzec był daleko na obrzeżach miasta, a kierowca nazbierał ludzi i woził ich po całym mieście, nas zostawiając sobie na koniec. Bardzo mnie wczoraj zmęczyła ta podróż.

Stolica


Dzisiaj z nowymi siłami ruszyłem na zwiedzanie miasta. Podoba mi się w Wientianie. Miasto jest bardzo żywe, chociaż niewielkie, ma tylko 200 tysięcy mieszkańców. Centrum jest nieduże więc prawie wszystko jest w zasięgu marszu. Mieszkam nie więcej niż pół kilometra od Pałacu Prezydenckiego, a cała okolica jest pełna restauracji i barów.

Turystów jest bardzo dużo, czasem niestety również pospolitych kretynów. Dzisiaj widziałem jak francuskie dresiarstwo wepchnęło się między laotańską rodzinę w restauracji. Miejscowi kiepsko sobie radzą z takim typem turysty. Na szczęście nie ma go tutaj zbyt wiele.

Co zobaczyłem? Trzy świątynie, z czego najbardziej podobała mi się Sisaket. Już od dawna żadna ze świątyń nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. To dzięki pięknym freskom we wnętrzu. Niestety nie można tam robić zdjęć. Byłem na łuku triumfalnym z którego można obejrzeć panoramę miasta, a także kupić w środku pamiątki. Nie udało mi się niestety zwiedzić Muzeum Narodowego. Jest zamknięte, bo przenosi się właśnie do nowego budynku.

Zrobiłem sobie też jedna wyprawę za miasto do Parku Buddy. Jest to dzieło lokalnego mistyka, który pragnął połączyć w całość elementy buddyjskie i hinduistyczne. Do parku dojechałem miejskim autobusem numer 14 spod dworca Talat Sao. Chwilę mi zajęło zorientowanie się, że autobusy o tym numerze nie odjeżdżają z samego dworca, ale z jednej z bocznych uliczek położonych nieopodal. Przejazd autobusem kosztuje zaledwie 6 tys. kipów (2,60 złotego) - cena nie do wynegocjowania w tuk tuku na tej trasie. Trzeba tylko trochę poczekać w autobusie powrotnym, bo zatrzymuje się na przejściu granicznym i stoi tam dopóki się nie zapełni. Trwało to dzisiaj około 20 minut.
Wientiańska czternastka podjeżdża pod Park Buddy
Poszedłem jeszcze na nabrzeże Mekongu, żeby obejrzeć zachód słońca. Musiałem się odganiać od manikiurzystek, które jeżdżą tam na rowerach ze stołeczkami i nagabują turystów.

Wieczorem Wientian pożegnał się ze mną festiwalem pod chińską świątynią, z przedstawieniem, czy też chińską operą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz