sobota, 11 maja 2024

Słowenia: jaskinie, wybrzeże i Lublana

Zatrzymałem się w miejscowości Vrhnika, położonej 20 km na południowy zachód od Lublany. To miejsce okazało się świetnym punktem wypadowym do zwiedzania wybrzeża Słowenii, gór lub jaskiń, w zależności od kaprysów pogody. Mój pierwotny plan zakładał wyprawę w góry, jednak im bliżej była majówka, tym pogoda zapowiadała się gorzej. Kiedy prognozy przewidziały trzy dni deszczu, zarezerwowałem bilety do dwóch najbardziej znanych słoweńskich jaskiń. Było to trafne posunięcie, gdyż napotkałem tam mnóstwo Polaków. Słoweńcy również mają długi weekend na początku maja (1 i 2 maja), więc bilety do jaskiń były wyprzedane w dni, które przeznaczyłem na zwiedzanie. Jeśli chodzi o pogodę, nie była tak zła, jak się spodziewałem. Mieliśmy kilka przelotnych opadów deszczu i jedno bardzo deszczowe popołudnie, które jednak równoważyło piękne słońce następnego dnia.

Zamek w Predjamie, tutaj zatrzymałem się tylko na trochę, w drodze w Jaskiń Szkocjańskich:


Do wejścia do Jaskiń Szkocjańskich wyruszyliśmy ogromną grupą liczącą przeszło dwieście osób. Dopiero przy wejściu podzielono nas na mniejsze grupy. Wszystkie bilety na ten dzień zostały wyprzedane już rano. Wydawało się, że co druga osoba mówiła po polsku. W jaskini największe wrażenie zrobił na mnie ogromny, głęboki wąwóz, przez który płynie podziemna rzeka. Kilkadziesiąt metrów nad rzeką wznosi się most. Jaskinia była wypełniona mgłą, co wynikało z różnicy temperatur między ciepłą rzeką a chłodniejszym powietrzem wewnątrz. W tej części jaskiń obowiązuje całkowity zakaz fotografowania, podobno ze względów bezpieczeństwa — zdarzały się wypadki spowodowane robieniem selfie. Po zakończeniu zwiedzania z przewodniczką mogliśmy wybrać: szybki powrót windą na górę lub dalszą samodzielną wędrówkę obok wodospadu i przez kolejną jaskinię. Wybrałem tę drugą opcję. Poniżej zamieszczam zdjęcie podziemnej rzeki w tej właśnie jaskini.


Gdy wracałem do samochodu, zaczął padać deszcz. Radarowa mapa pogody wskazała, że opady są lokalne, i istnieje szansa na kilka godzin dobrej pogody nad morzem. Skierowałem się więc do Izoli nad Adriatykiem. Po drodze minąłem kilka dłuższych tuneli — wjechałem do jednego w czasie ulewy, a wyjechałem już w pełnym słońcu. Zmieniła się także roślinność: z typowych dla środkowej Europy lasów na sosny piniowe, które przypomniały mi wyjazdy do Włoch. W Izoli spędziłem około dwóch godzin.

Myślałem o zwiedzeniu Piranu, ale nad morzem pogoda się popsuła i wyglądało na to, że deszcz będzie padać do wieczora. Dlatego pojechałem do centrum kraju, by zwiedzić Lublanę. Tutaj początkowo pogoda również nie była najlepsza, ale to mi zbytnio nie przeszkadzało. Poszedłem na wzgórze zamkowe, ale przed zwiedzaniem samego zamku odstraszyła mnie awantura, którą zrobił jeden ze zwiedzających kasjerce. Krzyczał, że zapłacił 12 euro za "nicz" (kłócili się po angielsku, ale on używał także jakiegoś południowosłowiańskiego języka). Następnie przeszedłem wzdłuż rzeki i dotarłem do słynnego lublańskiego mostu z posągami smoków. Zjadłem bardzo ostrą bośniacką kiełbasę w bułce z ulicznego stoiska. Pod wieczór pogoda w Lublanie się poprawiła.

Drugiego dnia, mając trochę czasu przed zarezerwowaną wizytą w Jaskini Postojnej, udałem się szutrową drogą do lasu w parku krajobrazowym Rakov Škocjan. Moim celem było miejsce oznaczone jako "Mali naravni most". Nie pamiętałem już dokładnie, dlaczego zanotowałem to miejsce, więc czekała na mnie ogromna niespodzianka. Odkryłem kamienny most skalny, wiszący kilkadziesiąt metrów nad głębokim wąwozem rzeki. Ścieżka prowadziła do podziemnej rzeki, dalszych jaskiń, głębokich wąwozów oraz oferowała widok na skalny most z dołu. Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z tego miejsca.




Jaskinia Postojna okazała się najbardziej turystycznym miejscem, które odwiedziłem w Słowenii. Wokół wejścia do jaskini rozmieszczony jest ogromny kompleks hotelowo-turystyczny. Do jaskini dostęp zapewnia elektryczna kolejka, która przewozi zwiedzających przez poszczególne komnaty.


Popołudnie przyniosło intensywne opady deszczu. Jedynym rozsądnym wyborem stało się zwiedzanie czegoś pod dachem. Udałem się więc do starej kopalni rtęci w Idriji, do której dojazd prowadził trudną górską drogą pełną zakrętów i serpentyn. Czekając na następną turę zwiedzania, miałem okazję również rozejrzeć się po miasteczku. Po zwiedzeniu kopalni otrzymaliśmy fiolkę z rtęcią, aby porównać jej ciężar z taką samą ilością wody. Rtęć okazała się zaskakująco ciężka. Kiedy opuszczałem kopalnię, było już po 16, ale wobec nieprzyjemnej pogody, nie miałem pomysłu, co robić dalej.

Deszcz przestał padać rano następnego dnia. Ponieważ pogoda miała się poprawić, pojechałem do Bledu – symbolu Słowenii. Jest to zarówno jezioro, jak i miasto o tej samej nazwie. Na wyspie pośrodku jeziora znajduje się charakterystyczny kościół. Początkowo pogoda nie była zbyt dobra, ale stopniowo się poprawiała, kiedy okrążałem jezioro. Uznałem, że nie mam czasu na zwiedzanie zamku. Zamiast tego popłynąłem łodzią na wyspę, gdzie niestety zmarnowałem pieniądze na muzeum, które niewiele oferowało. Nikt mnie nie ostrzegł o tym, jak to miało miejsce wcześniej w Lublanie. Nad jeziorem górują wysokie góry, przez które rano przetaczały się wały chmur.

 


Drugą połowę dnia spędziłem nad morzem w Piranie. To miasto ma starówkę położoną na cyplu wysuniętym w morze, nad którym dominują dawne mury obronne oraz katedra św. Jerzego. Poza turystycznym głównym placem i wybrzeżami, Piran obfituje w wąskie uliczki i zaułki. Miasto to jest również znane jako miasto kotów, choć tych musiałem trochę poszukać, gdyż nie pojawiają się one w najbardziej turystycznych miejscach.