środa, 8 listopada 2017

Do laotańskiej granicy

Podróż do Chiang Rai


Podróż z Chiang Mai do Chiang Rai była tak prosta, że właściwie nie ma wiele do opisywania. Na tej trasie jeżdżą klimatyzowane autobusy w niczym nie gorsze od polskich, a już szczególnie od tego, który popsuł się w czasie jazdy do Warszawy. Jechałem autobusem Green Bus, który jest jednym z największych przewoźników w Tajlandii. Ich bilety można nawet dostać przez internet, choć ja swój kupiłem w biurze naprzeciw świątyni Phra Singh. Autobusy odjeżdżają z nowego dworca autobusowego położonego we wschodniej części miasta. Największym wyzwaniem na tej trasie było znalezienie tuk tuka, żeby szybko przejechać na dworzec.

Autobus Green Bus na dworcu w Chiang Mai
Miałem jednak jedną niemiłą przygodę w czasie tej podróży. Autobus był wyposażony w toaletę do której poszedłem, akurat w momencie kiedy zaczęła się jazda w dół po serpentynach. Wyszedłem stamtąd z objawami choroby morskiej. To kazało mi się zastanowić, kiedy już doszedłem do siebie, jak radzili sobie w analogicznej sytuacji na przykład żeglarze w czasie ciężkich sztormów.

Reszta podróży upłyneła mi na rozmowie z siedzącym obok Peruwiańczykiem, który roztoczył przede mną wizję taniej podróży do Peru. Tańszej kilkukrotnie niż wtedy kiedy kupuje się bilet z Polski. Może się to kiedyś przyda.

Chiang Rai


Do Chiang Rai dotarłem wczesnym popołudniem. Z mojego punktu widzenia najciekawszym obiektem w okolicy jest Biała Świątynia Wat Rong Khun. Jest to nowa budowla i dość szczególna ponieważ łączy tradycyjne buddyjskie elementy z motywami z popkultury. I tak wśród dziesiatek ludzkich rąk w jednej z rzeźb można wypatrzeć łapę obcego oraz predatora. Z drzewa straszą zawieszone na nim głowy Golluma z Władcy Pierścieni, postaci z horroru Hellriser i z jakiegoś powodu Ironmana i Batmana, którzy są tu bohaterami negatywnymi. Całość ze względu na biel, lustra i inne błyskotki robi bajkowe wrażenie.

Rzeźba w Wat Rong Khun
Biała Świątynia znajduje się daleko za miastem, więc żeby się tam dostać poszedłem na stary dworzec autobusowy. Także po to żeby zrobić rozeznanie przed podróżą do Chiang Khong. Początkowo ktoś z kierujących ruchem na tym dworcu próbował mnie namówić na tuk tuka, który kosztowałby 150 THB w jedną stronę. Po chwili znalazł się jednak autobus - przejazd kosztował zaledwie 20 THB (~2,20 PLN). Było nas kilkoro, wysadzili nas pod świątynią, choć nie ma tam przystanku. W drugą stronę było już trudniej i musiałem skorzystać z taksówki współdzielonej z sympatyczną niemiecką parą.

Po południu obejrzałem jeszcze centrum z świątyniami Wat Phra Singh i Wat Phra Kaew. Tą pierwszą mnisie dekorowali akurat do jakiegoś lokalnego festiwalu (tak myślę). Poza mną nie było żadnego turysty.

Wejście na Nocny Targ
Wieczorem poszedłem na Nocny Targ. Byłem już po jedzeniu, czego żałuję, bo tam był największy i najciekawszy wybór. Bazar w Chiang Rai to właśnie przede wszystkim wielki plac ze stolikami i ścianą barów z ulicznym jedzeniem z każdej strony.

Ja tam poszedłem na tajski masaż stóp. Masażysta wymiętosił mi nogi do kolan, wysmarował, kłuł drewnianym przyrządem i robił inne dziwne rzeczy. Nie wiem czy zawsze tak to wygląda, czy też są różne odmiany tego masażu, pierwszy raz spróbowałem. Obawiałem się tego trochę ze względu na wciąż nie wyleczoną kontuzję ścięgna Achillesa i rzeczywiście kilka razy mocno zabolało w tej okolicy, ale ogólnie rzeczywiście dużo lepiej mi się później chodziło.

Dzisiejszego ranka, w samym centrum dużego miasta, obudziło mnie pianie koguta.

W stronę Ban Houayxay


Rano poszedłem na dworzec i od razu znalazłem autobus do Chiang Khong. Tym razem nie było mowy o wcześniejszej rezerwacji. Nie ma klimatyzowanych autobusów Green Bus na tej trasie. Są lokalne, które jeżdżą bocznymi drogami, żeby obsłużyć jak największą liczbę wiosek. Trzeba znaleźć pierwszy taki z wolnym miejscem i zapakować się do niego.

Autobus do Chiang Khong
Dzisiaj było to jednak naprawdę proste, kiedy wyjeżdżaliśmy autobus był zapełniony zaledwie w jednej czwartej. Autobusy z Chiang Rai do Chiang Khong odjeżdżają co pół godziny, na przemian z dwóch różnych stanowisk. Bilet na taki autobus kosztuje 65 THB.

Jechaliśmy wśród pól ryżowych. Akurat są żniwa. Zapach ścinanego ryżu i kurzu wzbijanego przez kombajny bardzo przypomina ten z polskich żniw.

Ryżowe żniwa
W pewnym momencie zobaczyliśmy tę górę:


A potem całe pasmo podobnych skał wznoszących się ponad polami ryżowymi.

Po ponad dwóch godzinach jazdy wysadzili nas (była nas trójka: ja, Francuz i Holenderka) na skrzyżowaniu na obrzeżach Chiang Khong, skąd odchodzi droga do Mostu Przyjaźni na Mekongu. Dalej do granicy pojechaliśmy tuk tukiem. Formalności zajęły mniej niż godzinę. Najwięcej było czekania aż wyruszy autobus, który przewozi ludzi przez most. Nie można go pokonać pieszo.

Potem były bardzo długie negocjacje dotyczące ceny transportu do miasta. Według forum tripadvisora cena jest stała, nienegocjowalna i wynosi 25 000 kipów od osoby (około 11 złotych). Nam się udało. Działaliśmy jako grupa, nikt nie próbował negocjować niezależnie. Holenderka była bardzo uparta i to ona głównie negocjowała. A kanadyjska para która dołączyła do nas trochę później w pewnym momencie po prostu ruszyła do miasta. I chyba przeważyło. Z trudem zmieściliśmy się z plecakami w jednym tuk tuku, ale dojechaliśmy do Ban Houayxay za 15 000 kipów od osoby.

Ban Houayxay


Ban Houayxay to stolica prowincji, ale tak naprawdę tylko duża wioska, która ciągnie się wzdłuż Mekongu. Loas bardzo przypomina Tajlandię, nawet język jest podobny. Jest przy tym o wiele uboższy. Domy są wyraźnie skromniejsze, starsze są samochody. Zamiast wszechobecnych portretów króla z Tajlandii widać symbole komunistyczne. Sposób bycia, przydomowe ołtarzyki, zwyczaje w rodzaju zdejmowania butów przed wejściem do domu, architektura. Wszystko to właściwie jest takie samo.

Bardzo dużo tu kotów. Po barze w którym jadłem chodził kot. Jednego widziałem jak spał w wejściu do sklepu. Kiedy wszedłem do innego spała tam cała kocia rodzina:

Kocia rodzina w sklepie
Tego dnia miałem jeszcze tyle czasu, żeby wspiąć się na świątynne wzgórze, przejść całą wioskę aż do przystani z której odpłynę jutro. I posiedzieć w barze z wiodkiem na rzekę, żeby zobaczyć zachód słońca.

Zachód słońca nad Mekongiem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz