czwartek, 28 lipca 2016

Dzień na Bangkok

Kiedy szukałem co najlepiej zobaczyć w Bangkoku, jeśli na zwiedzanie mamy tylko jeden dzień, znalazłem:  Pałac Królewski oraz świątynie Wat Pho i Wat Arun.

Pałac Królewski spod świątyni Wan Arun

W Pałacu Królewskim, wbrew nazwie, nie mieszka już król. Przeprowadził się do innego pałacu. Odbywają się tu tylko koronacje oraz najważniejsze uroczystości. Pomimo tego pałac pilnowany jest przez wojsko i to zarówno gwardzistów w galowych mundurach jak i zwykłych żołnierzy z karabinami maszynowymi, którzy zajmują jeden z budynków przy wejściu.

Królowi należy okazać uszanowanie poprzez właściwy ubiór. No i okazało się, że moje spodnie, choć niby sięgały za kolana, były zbyt krótkie i mogłyby urazić króla. Dlatego zostałem cofnięty do wejścia, gdzie wypożyczono mi na czas zwiedzania takie specjalne długie portki, które zakryły mi łydki i inne nietaktowne części kończyn.

Po zapłaceniu, bardzo wysokiej jak na tutejsze ceny, kwoty 500 THB za bilet, dostałem się do środka. Przeciskając się przez ciżby chińskich turystów, którzy usiłowali wybić mi oczy parasolkami i kijami do selfie, zwiedziłem kolejne świątynie, w tym najważniejszą, Świątynię Szmaragdowego Buddy. Potem obejrzałem sobie dokładnie pałac z zewnątrz, bo jak się okazuje, nawet jego część nie jest udostępniona do zwiedzania. Mimo wszystko uważam, że było warto. Właśnie dla świątyń, które otaczają pałac.

Później poszedłem zobaczyć posąg Leżącego Buddy w Wat Pho oraz popłynąłem na drugi brzeg rzeki Menam, do Wat Arun. W miejscu z którego wypływają łodzie znajduje się duży bazar z jedzeniem i pamiątkami, na który wróciłem później. Wat Arun była niestety rozczarowaniem, bo podobno rozpościera się z niej wspaniały widok na miasto, a obecnie jej wieża nie jest dostępna ze względu na remont.

Zostało mi mnóstwo czasu, więc postanowiłem popłynąć na wycieczkę łodzią po kanałach. Wczoraj napisałem o tych łodziach, że to takie krypy. Nie wiedziałem jakie są szybkie. Jak wracaliśmy to nasz sternik, wyciągnął z silnika swojej łodzi wszystko, chyba specjalnie żeby na nas nachlapać. Sami zobaczcie:



Płynąc kanałami zobaczyłem trochę inne miasto. Czasem płynęliśmy obok czyichś ogrodów, zwykle jednak przepływaliśmy koło ruder, które ledwie stały na drewnianych palach. Widziałem zresztą jeden taki dom, który załamał się do środka. Mogliśmy podziwiać przyrodę, napotkaliśmy żółwie oraz czaple i inne ptaki. Największą sensację na naszej łodzi wzbudził jednak pewien gatunek wyrośniętych wodolubnych jaszczurów, które jak się okazało zamieszkują tutejsze brzegi. Spotkaliśmy ich pięć sztuk, w różnych sytuacjach (płynący, wygrzewający się na brzegu, usilnie usiłujący wydostać się na brzeg w miejscu gdzie nie mogło mu się udać).

Potem wróciłem na bazar po kolejne porcje ulicznych przekąsek (mam już swoje ulubione jak roti z bananami), zastanowiłem się co dalej i doszedłem do wniosku, że chcę sobie zrobić przerwę w hostelu.

Ponieważ po obserwacjach miejscowego ruchu ulicznego uznałem, że moja wizyta w Bangkoku nie byłaby kompletna bez przejażdżki tuk-tukiem, więc tak właśnie wróciłem. Fragment tego powrotu zarejestrowałem komórką:



W momencie kiedy otwierałem drzwi spadały pierwsze krople deszczu, który szybko zamienił się w ulewę. I tak oto doświadczyłem swojego pierwszego w czasie tego wyjazdu monsunowego deszczu, przez który musiałem zrezygnować z planów wieczornego spaceru.

Wyszedłem jeszcze tylko na kolację, najpierw do pani, która robi z crepe z jajkami i szynką i już po jednym razie kojarzy jakie przyprawy lubię. Dzisiaj był z nią syn, który pytał skąd jestem, a kiedy dowiedział się, że z Polski to opowiadał o Lewandowskim. Potem poszedłem do takiej restauracji obok (Thipsamai) gdzie zawsze są tłumy ludzi i wziąłem sobie na wynos coś w rodzaju placka z krewetkami i warzywami w środku - bardzo dobre. Zdjęcie poniżej:



Jutro żegnam się już z Bangkokiem. Rano wylot do Birmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz