sobota, 30 lipca 2016

W drodze

Po Mjanmie podobno najlepiej podróżuje się autobusem. Są tu też pociągi, ale miejscami jeżdżą wolniej od rowerów. Przygotowując się do podróży, czytałem o tym jak działają linie autobusowe. O tym, że jeżdżą w nich klimatyzowane autobusy. I kiedy okazało się, że bilet mogę kupić w hotelu i że nie muszę jechać na dworzec, bo ktoś po mnie wyjedzie, zacząłem spodziewać się luksusu, szczerze mówiąc.

Okazało się, że przyjechał po mnie sam autobus. Zamiast wyjechać z jednego miejsca jeżdżą godzinę po mieście i zbierają pasażerów. Autobus faktycznie miał jakąś tam klimatyzację, ale był zupełnie inny niż się spodziewałem. To był po prostu stary autobus, jak polski PKS sprzed kilkunastu lat:



Poza kierowcą mieliśmy pilota, który zbierał pieniądze, otwierał drzwi (zawsze w pełnym biegu) i płacił za przejazd, bo najwyraźniej wszystkie drogi są tu płatne. Raz zapłacił rzucając banknotem w kierunku ludzi, którzy mieli go przyjąć - autobus tylko trochę zwolnił.

Mieliśmy przerwy. Pierwszą na toaletę, czyli jak się okazało zbiorowe sikanie na poboczu autostrady (nie skorzystałem). Kolejną na posiłek. Zatrzymaliśmy się koło przydrożnego baru. Tutaj otoczyły nas natychmiast kobiety sprzedające przekąski. Wziąłem sobie krojone mango i przekąskę której nazwy nie znam, od pani z koszem na głowie. Nie miała jak mi wydać pieniędzy, więc chciała dołożyć jaja jakiegoś ptaka - raczej nie gotowane. Wybrałem zamiast tego coś w rodzaju słonych ciastek.

Kobiet z koszami na głowach spotkaliśmy później więcej:




Jazda trwała łącznie blisko sześć godzin i bardzo mnie wymęczyła. Jechaliśmy szybko po bardzo wyboistej drodze. Tym razem nie było dwóch pasów, co chwilę coś mijaliśmy lub wyprzedzaliśmy, co oznaczało obowiązkowe trąbienie. Natomiast takie atrakcje jak stado krów na autostradzie miejscowych w ogóle nie ruszały. Kierowca nawet nie zwolnił:



Do hotelu dotarłem wieczorem. Mieszkam w wiosce, która nazywa się Nowe Pagan. Okolica jest mocno turystyczna, wszystko jest bardzo drogie. Restauracje chwalą się punktami z tripadvisora, ale jedzenia jest mniej i jest kilka razy droższe (ale nadal taniej niż w Polsce - 5000 kyatów to mniej niż 17 złotych). Kiedy jednak poszedłem do lokalnego sklepu, to mimo tych wszystkich turystów na ulicach, reakcja była taka jakby przyleciało do nich UFO. Przestali kupować, tylko przechodzili koło mnie, żeby mi się przyjrzeć.

Zmieniłem swoje plany. Wyleciał z nich Loikaw. Zamiast tego spędzę dwie noce w Naypyidaw. Teraz, kiedy wiem już jak się tu podróżuje, szkoda mi czasu na dwa przejazdy autobusem. Nie widzę też sensu przyjazdu wieczorem do miasta, z którego miałbym wyjechać rano. Zwłaszcza przyjazd na jeden wieczór do stolicy nie miałby sensu. Żałuje, że nie mogę zrezygnować z Miktili, która jak już wiem, będzie niepotrzebnym przystankiem w drodze nad jezioro Inle. Ale na to już za późno, teraz zapłaciłbym za rezygnację i to więcej niż za noc.

Jak widzicie mam tu prawdziwy internet! Mogłem wrzucić zdjęcia z Mandalaju! A dzisiaj udało mi się sfotografować coś co wyglądało na hinduistyczną religijną paradę. Nie wiem czy było wolno, bo ktoś tam na mnie krzyczał, ale zdjęcia są. A jeśli chodzi o internet, to podobno działa tylko od 6 wieczorem do 9 rano, ale pewnie w dzień i tak nie będę siedział w hotelu.

Są natomiast problemy z prądem. Odkąd tu przyjechałem było już pięć albo sześć przerw w zasilaniu. Najkrótsza trwała kilka sekund, najdłuższa około pięciu minut. W tej chwili noszę ze sobą latarkę, staram się też mieć ją pod ręką w hotelu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz