piątek, 29 lipca 2016

Mandalaj

Na ten dzień zaplanowałem sobie tylko wyprawę na Wzgórze Mandalaj. O tym co dalej, miałem zdecydować później. Wyszedłem z hotelu żeby odszukać postój taksówek, który widziałem poprzedniego dnia. Po drodze robiłem zdjęcia przejeżdżających autobusów:


Udokumentowałem dla Was typowy wygląd mandalajskich chodników, o którym pisałem wczoraj:


Ruch uliczny przestał mnie przytłaczać. Przyzwyczajam się. Trzeba przestrzegać kilku prostych reguł i jest dobrze. Nie wolno zwracać uwagi na światła, bo zielone dają fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Trzeba się cały czas rozglądać, czy coś na ciebie nie jedzie. Nie wolno gwałtownie zmieniać prędkości i kierunku ruchu - to wszystkich dezorientuje. Kiedy zbliża się skuter, który normalnie przejechałby sekundę czy dwie po tobie, trzeba śmiało iść do przodu. Kiedy szedłem normalnie, a potem się zatrzymałem, widziałem panikę w oczach kierowców. Co ja takiego planuję? Z której strony mnie ominąć?

Postój taksówek okazał się wędrujący. Wczoraj widziałem nawet tablicę TAXI na poboczu. Dzisiaj nie było śladu po taksówkach i po tablicy. No, ale to miasto jest po prostu pełne ludzi, którzy marzą o wożeniu turystów. Stwierdziłem więc, że taksówka sama mnie znajdzie i ruszyłem wzdłuż fosy Pałacu Królewskiego (bardzo pomaga w orientowaniu się w tym mieście tak w ogóle - ma kształt prostokąta i ciągnie się kilometrami). Taksówka faktycznie mnie znalazła, w postaci pani, która miała zeszyt z referencjami napisanymi w różnych językach. Między innymi jakaś polska para napisała, że pani jest bardzo pomocna i warto się z nią dogadać.

Tylko, że ona miała motocykl. Do tej pory jak ognia unikałem motocyklowych taksówek. Pełno takich było w Szanghaju i przez cały czas, kiedy tam byłem, nie spróbowałem ani razu. W Mandalaju doszedłem do wniosku, że chyba nie mam wyjścia. Albo to, albo pięć kilometrów piechotą, lub ewentualnie skuterowa taksówka, kilometr dalej. No i przełamałem się, a jazda była nawet całkiem przyjemna. Jeden nieciekawy moment nastąpił w miejscu gdzie był remont i jechaliśmy po kamieniach - bardzo trzęsło.

Pożegnałem się z panią, która bardzo chciała mnie wozić po całym mieście. Jeszcze na pożegnanie powiedziała, że podjedzie w południe, na wypadek gdybym zmienił zdanie. A ja poszedłem na Wzgórze Mandalaj. Jest to wielkie buddyjskie sanktuarium co oznacza między innymi, że nie wolno tam wchodzić w butach. Pokonałem boso schody, które prowadzą na szczyt. Ponieważ po południu zwiedzałem kolejne świątynie, to jakieś pół dnia spędziłem bez butów. Zaczęły mi się kształtować takie naturalne na podeszwach stóp.

Po drodze na szczyt mijałem kolejne świątynie, stragany z jedzeniem i dewocjonaliami. Wzgórze zamieszkują całe plemiona bezdomnych psów i kotów, które żyją tu w przyjaźni, wspólnie żebrząc u ludzi o jedzenie. Większość z nich po prostu wylegiwała się na schodach:


Spotkałem dziewczynę, która sprzedawała ręcznie robione pocztówki, wyklejane z bambusa. Ładne, ale pewnie mocno przepłaciłem. Bardzo była szczęśliwa, kiedy mi je sprzedała. Przybiegła jeszcze potem zademonstrować dzwonek, który zmienia brzmienie pod wpływem podmuchu powietrza. Pozostali sprzedawcy nie zwracali na mnie uwagi, niektórzy spali. Po dniu w mieście, gdzie wszyscy chcieli mnie podwieźć, odpocząłem na tym wzgórzu.

W drodze powrotnej stwierdziłem, że jednak zdecyduję się na wycieczkę motocyklem. To nie jest miasto dla pieszych, a te ciężarówkobusy bez znajomości lokalnego języka są nie do ogarnięcia. Kiedy zszedłem okazało się, że pani zmieniła się w pana (męża), a motocykl w samochód. Potem przy moim obiedzie, trwały negocjacje gdzie i za ile on mnie zawiezie. Bo chciał mnie wozić po całej okolicy, a czasu już na to brakowało trochę. Stanęło na zwiedzaniu Mandalaju i mostu w Amarapurze.

Tak więc, przez całe popołudnie zwiedzałem świątynie w Mandalaju:


Zostałem też zawieziony do trzech sklepów z pamiątkami co było niestety ujemną stroną wynajęcia kierowcy. Z drugiej strony, w jednym ze sklepów mogłem zobaczyć jak pamiątki powstają i zrobić zdjęcia. Odwiedziłem zakład w którym robi się ubrania z jedwabiu:


Zostałem też poczęstowany hinduskim jedzeniem i herbatą, kiedy towarzyszyłem panu kierowcy przy jego obiedzie.

Na koniec dnia pojechaliśmy do Amarapury, gdzie znajduje się najdłuższy na świecie most zbudowany z dębu indyjskiego:


Na obydwu krańcach mostu znajdują się bazary z dość nietypowym jedzeniem, które widziałem w Mandalaju tylko tam, z krabami i innymi rzecznymi stworzeniami. Jedzenie można też było kupić na samym moście. Można było wynająć łódź i popływać po jeziorze (ja już nie miałem czasu), albo się w nim wykąpać, na co jednak decydowali się tylko miejscowi.

Wizyta w Amarapurze właściwie zakończyła mój dzień. Wieczorem doświadczyłem pierwszego wyłączenia prądu, o których tyle czytałem. No ale trwało tylko minutę, a ja akurat byłem w hotelu, więc mnie to szczególnie nie zaskoczyło. Jutro żegnam się z Mandalajem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz