sobota, 13 sierpnia 2016

Miasto w deszczu

Początek mojego pobytu w Rangunie to niekończący się potop, lejący się z nieba:


Chwilami deszcz słabł i mogłem poruszać się po mieście, ale w każdej chwili mogła nadejść kolejna ulewa. Parasol i płaszcz przeciwdeszczowy - nie wystarczały. Woda dostawała się wszędzie. Wczoraj suszyłem pieniądze oraz przewodnik, który wydawało się, że był bezpieczny w plecaku. Teraz najcenniejsze rzeczy mam pozawijane w folie. Od wilgoci kończy się mój telefon, niby działa jeszcze, ale są problemy z ładowaniem baterii. Sandały po dniu brodzenia w wodzie przestały nadawać się do użytku. Musiałem kupić klapki, takie w jakich chodzą miejscowi, bo tylko takie buty dają tu radę (kawałek plastiku na stopie - nic do zamoknięcia).

Nie wszystkim deszcz przeszkadza. Tutaj na przykład chłopcy bawią się jeżdżąc na tyłkach po mokrej świątynnej posadzce:


Byłem też świadkiem innej sceny. Każdego dnia rano, mnisi w Birmie wychodzą na obchód po mieście, by zebrać dary od mieszkańców: ryż, owoce, albo pieniądze. Chodzą tak też w pełnej ulewie, bez żadnej osłony przed deszczem:



Mieszkam w samym centrum miasta, w miejscowym Chinatown. Wokół pełno chińskich restauracji i bazar na ulicy z jedzeniem przygotowywanym na miejscu, owocami, kawałkami kurczaków, rzecznymi i morskimi stworzeniami, a nawet szarańczą:


Na mojej ulicy żyje ponadto rodzina kurczaków, które chodzą sobie pomiędzy straganami. Jeśli wyjdę z hotelu odpowiednio wcześnie to wielkie miasto powita mnie pianiem kogutów:


W dalszej okolicy mieszkają mniejszości hinduskie i muzułmańskie, można więc spróbować innych kuchni. Hinduskiej próbowałem wczoraj. Robiłem tam też sesję fotograficzną dla pana który sprzedaje gazety i miał chyba marzenie, żeby ktoś sfotografował go z każdą z jego gazet:


Po piątej fotce podziękowałem i szybko się oddaliłem, zanim się ustawił do kolejnego zdjęcia.

Po mieście poruszam się taksówkami. Są tu prawdziwe autobusy, ale ich system jest dla mnie nadal nie od ogarnięcia. Wygląda to tak, że na przystanek podjeżdża opisany birmańskim pismem autobus i ktoś bardzo głośno krzyczy przez chwilę (być może opowiada dokąd autobus jedzie), chętni wsiadają i autobus odjeżdża - dokądś. Jest też kilka linii szybkich autobusów, które działają na zasadach zbliżonych do europejskich, ale w najbliższej okolicy nie ma przystanków tych autobusów.


Z taksówkarzami jest tu taki problem, że nie znają dobrze miasta. Kiedy jechałem z dworca autobusowego, który znajduje się daleko na północy - w okolicach lotniska - mój kierowca pięć razy zatrzymywał się i pytał innych kierowców taksówek o drogę. Potem to samo zdarzyło mi się, kiedy wracałem do hotelu już z bliższej okolicy. Google Maps i nawigacja były bezużyteczne, ponieważ moi kierowcy najwyraźniej nie potrafili czytać map - równie dobrze mogłem pokazywać im jakieś szlaczki - i pewnie zastanawiał się jeden i drugi czemu mu to pokazuję. Z powodu bariery językowej, nie było możliwości przekazania informacji - jeden z kierowców, za nic nie mógł zrozumieć, że ma skręcić dopiero na światłach - cały czas próbował wcześniej. Nauczyłem się, żeby nie podawać adresu, tylko kierować się na duży i znany punkt w okolicy (dla mojego hotelu to Pagoda Sule).

Życie pieszych w tym mieście jest bardzo ciężkie. Nie ma mowy by ktokolwiek ustąpił pieszemu, normalna jest tu scena kiedy człowiek, lub grupka ludzi stoi na środku ulicy i z obydwu stron w pełnym pędzie mijają ich samochody. Czasem to jedyny sposób, żeby przedostać się przez ulicę - przejść kawałek i czekać aż zwolni się kolejny pas. W niebezpiecznych sytuacjach kierowcy nie zwalniają, trąbią i liczą, że uskoczysz na czas. Szczęśliwie są tu też uliczne światła (tylko dla samochodów). Tworzą się też korki, które zatrzymują ruch samochodowy. Zwykle jednak trzeba trochę poczekać na okazję do bezpiecznego przejścia ulicy.


Co zwiedziłem? Pagody: Botahtaung, SuleSzwedagon. Przeszedłem wzdłuż i wszerz całe Chinatown i szerzej sporo spacerowałem po centrum. Znalazłem targ Bogyoke, gdzie można dostać między innymi pamiątki - ale zakupami zajmę się w ostatni dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz