wtorek, 2 sierpnia 2016

Mount Popa

Dzisiaj byłem na wyprawie współdzieloną taksówką na Mount Popa - to wygasły wulkan z buddyjskim klasztorem na szczycie. Najpierw długo czekałem na taksówkę, bo kiedy jest współdzielona to jeździ po mieście i zbiera ludzi - ja byłem ostatni.

Po drodze zatrzymaliśmy się na dwadzieścia minut w miejscu, w którym wyrabia się różne rzeczy z orzechów kokosowych. Zostałem poczęstowanym mlekiem kokosowym, potem alkoholem który powstaje z orzechów (nie do końca zrozumiałem - ale chyba powstaje on jakoś naturalnie), kupiłem sobie przekąski zrobione z orzechów, których już wcześniej próbowałem i wiem, że są dobre. Potem dostałem herbatę i jeszcze tacę gdzie były różnego typu przekąski do spróbowania. W tym czasie ekipa z taksówki siedziała tylko i patrzyła na mnie jakbym miał za chwilę wybuchnąć, albo coś miało wyskoczyć na mnie z orzeszków ziemnych i rzucić mi się do gardła. Było ich sześcioro - jechała ze mną włoska para, francuska para i dwóch Azjatów - poza mną nikt niczego nie próbował.

Do wioski pod górą Popa wjechaliśmy w deszczu, więc z początku nie zobaczyłem jak to ciekawie wygląda - mogliśmy to zobaczyć dopiero w drodze powrotnej. Góra ma bardzo strome zbocza, które wznoszą się wysoko ponad wioską. Klasztor zajmuje cały jej szczyt.

W miasteczku i na górze żyją stada makaków, które są tu dodatkową atrakcją:


Trzeba na nie trochę uważać, ponieważ kradną. Na ogół jednak szukają jedzenia. Jedna z małp, przy mnie, porwała ze straganu kiść bananów. Poza tym nie wolno im patrzeć w oczy, te większe wkurzają się wtedy. Mniejsze to po prostu przeraża i zaczynają uciekać (przez co nici ze zdjęcia). Miejscowi czasem rzucają im jakieś słodycze zawinięte w papierki, albo owoce. Przed powrotem kupiłem sobie na bazarze smoczy owoc i od razu zostałem otoczony przez małpy. Większość to tylko popiskiwała żałośnie, ale jedna z tych starszych zaczęła tak dziwnie sapać. Niczego nie wskórała, dałem kilka kawałków pierwszym małpom (przez co od razu pojawiło się więcej), ale później już się nie dzieliłem.

Klasztor, poza tym jak jest położony, nie zrobił na mnie większego wrażenia. Jeszcze jedna, kolejna w ostatnich dniach, buddyjska świątynia. Ciekawsza była dla mnie wioska, rozłożona poniżej góry.

Wróciliśmy z Popy strasznie wcześnie. Myślałem, że to będzie wyprawa na cały dzień, a trwała zaledwie kilka godzin - wróciliśmy po czternastej. Na resztę dnia wynająłem sobie znów skuter i chciałem zrobić więcej zdjęć świątyń, być może w czasie zachodu słońca. Niestety nadeszła burza z ulewą, schroniłem się w świątyni (That Byin Nyu). A kiedy ulewa ustała to było już późno i wróciłem do hotelu. Na drodze ze Starego Pagan znów przybyło wody. Przeprawa wyglądała dzisiaj tak:


Tym razem przejechałem już z nogami częściowo zanurzonymi. Ale silnik był na powierzchni, więc dałem radę.

Dodałem jeszcze kilka zdjęć do galerii Pagan.
A tutaj zdjęcia z Mount Popa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz