wtorek, 6 września 2022

Jogjakarta

Do Jogjakarty trafiłem po południu 16 sierpnia, dzień przed indonezyjskim świętem narodowym. W całym mieście miało miejsce mnóstwo lokalnych uroczystości i zabaw. Tuż przed moim hotelem miejscowi zamknęli ulicę, otwarli coś w rodzaju sceny i były tam występy uczniów i uczennic. Zatrzymałem się na chwilę żeby zrobić zdjęcie, po czym zostałem schwytany przez jednego z organizatorów, usadzony na specjalnie przyniesionym krześle i poczęstowany przekąską, czymś w rodzaju wędzonego banana i orzeszków ziemnych.
Pan mnie zagadywał, zrobił zdjęcie (obcokrajowiec na jego uroczystości!), upewnił się że na pewno wiem, że indonezyjska flaga jest jak polska tylko odwrotnie, czyli krótko mówiąc był bardzo miły. Mimo wszystko oddaliłem się stamtąd dość szybko, kiedy zajął się kimś innym. Przedstawienie polegało na machaniu flagami i wykrzykiwaniu kwestii po indonezyjsku, więc po prostu niczego tam nie rozumiałem.

Na kolejne dni miałem umówionego kierowcę, który miał mnie zabrać do Borobudur i Prambanan - ale o nich jeszcze napiszę później. W samej Jogjakarcie zaczął od pokazania mi targu zwierząt, który na mnie zrobił ponure wrażenie. Jak zauważyłem mieszkańcy Jogjakarty lubują się w hodowli śpiewających ptaków, pełno jest klatek z ptaszkami przy domach. Ale no właśnie, to nie są dobre warunki dla zwierząt. W ogóle uważam, że nie powinno się trzymać ptaków śpiewających w klatkach, a na tym targu było ich pełno. A także kotów, psów, a nawet małp. Do tego jeden łaskun w klatce - z wpół przetrawionych przez te zwierzęta ziaren kawy wytwarza się słynną kopi luwak. Specjalnie dla mnie otwarto jeszcze worek z insektami, hodowanymi jako karma dla ptaków:


Co do kopi luwak, to wygląda na to, że to co było kiedyś dość ekskluzywnym i specyficznym, ale jednak rarytasem, teraz produkuje się na skale przemysłową. Muszą istnieć całe ogromne fermy, na których zamknięte w klatkach setki, a może tysiące łaskunów karmi się ziarnami kawy. Kopi luwak jest dostępna wszędzie w ogromnych ilościach. Na lotnisku i w pomniejszych sklepach z pamiątkami. W okolicach pałacu w Jogjakarcie kręcą się naganiacze w dużych ilościach, którzy próbują ściągnąć turystów do spróbowania "wyjątkowej kawy". Szczerze mówiąc, prawdopodobnie nie wypiłbym tej kawy nawet w czasach kiedy rzeczywiście była czymś niezwykłym. Nie wiem kto chciałby pić kopi luwak teraz, z masowej produkcji, z ziaren wysrywanych przez zwierzęta w przemysłowej hodowli. Obrzydlistwo...

W Jogjakarcie zobaczyłem jeszcze pałac sułtana i pałac wodny. W tym pierwszym kierowca uparł się, że potrzebuję przewodniczki. Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne, widziałem ludzi bez. Nie do końca rozumiem po co to było, jeśli płaciłem za to coś ekstra to były to grosze. Z przewodniczką oglądałem meble sułtana, jego zdjęcia i obrazy, oraz słuchałem wypowiadanych monotonnym głosem opowieści z jego życia. Więcej swobody miałem przy przedstawieniu teatru cieni wayang. Przedstawienie jednak jak na mój gust było zbyt statyczne, lalki tkwiły cały czas w jednej pozycji, grała orkiestra, przez dłuższy czas nic się nie zmieniało.


Dużo ciekawszy był dla mnie pałac wodny. To zespół budowli, które na mnie robiły wrażenie lekkich i delikatnych, otoczonych ogrodem i fontannami:

Oczywiście wynajęcie kierowcy wiązało się też z odwiedzeniem kilku zaprzyjaźnionych warsztatów (premia dla kierowcy jeśli zrobię zakupy - powszechne w Azji). Zobaczyłem pracownię malarską, gdzie tworzone są obrazy w technice batik oraz warsztat gdzie powstają lalki do teatru wayang:

W Jogjakarcie musiałem też robić dość zwyczajne zakupy, żeby uzupełnić zapasy ubrań i kosmetyków, które zagubiły się po drodze. Nowy plecak, większość ubrań, kosmetyki znalazłem w centrum handlowym Malioboro. Prawdopodobnie mogłem to wszystko kupić taniej na bazarach, bo w sklepach w tym centrum ceny były zbliżone do polskich. Szkoda mi jednak było czasu na poszukiwanie trochę tańszych ubrań. Najtrudniej było znaleźć parasole, nie mogłem ich dostać nigdzie. W końcu udało się znaleźć płaszcz przeciwdeszczowy w mniejszym sklepie na tej ulicy. Musiałem długo tłumaczyć pani sprzedającej w tym sklepie czego szukam i bardzo ją przy tym rozbawiłem. Ze znajomością angielskiego w Indonezji jest dość słabo, a ci co mówią po angielsku mają wymowę, której chwilami w ogóle nie rozumiałem, więc nie zawsze łatwo jest się dogadać.

Na koniec jeszcze wyjaśnię kwestię nazwy. Bo spotkałem się na miejscu z bardzo różną wymową. Nie wiem jak powinienem zapisywać tą nazwę po polsku, więc używam Jogjakarta jako kalki z angielskiego. Pytałem kierowcy i podobno taka wymowa jest ok, ale też słyszałem czasem Dżogdżakarta, a w użyciu są także potoczne Jogja i Dżogdża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz