sobota, 17 września 2022

Kawah Ijen

Kawah Ijen to kolejny aktywny wulkan we wschodniej Jawie. Jest położony na wschodnim krańcu wyspy, ponad miastem Banyuwangi, z którego wypływają promy na Bali. Na dnie krateru znajduje się kwaśne jezioro. W kraterze występują też siarkowe fumarole, a kondensująca wokół nich siarka jest eksploatowana przez miejscowych górników.


Dla mnie był to drugi (lub trzeci jeśli wliczać podróż pociągiem) dzień podróży z lokalną agencją IndoTravelTeam. Poranek poprzedniego dnia spędziłem na Bromo.

Z wioski Ngadisari pod Bromo jechaliśmy na Ijen przez prawie cały dzień. Siedziałem koło kierowcy, więc była to droga pełna wrażeń. Ciągłe wyprzedzanie, próby wyprzedzania, wystrojone woły podróżujące ciężarówką, parada udekorowanych pojazdów w jednej z miejscowości. Napisałem trochę więcej o indonezyjskim ruchu drogowym tutaj. W drodze zatrzymaliśmy się na dłużej na obiad w przydróżnej restauracji pełnej kotów. Większość z nich miała króciutkie i pokręcone ogony, mutacja którą widziałem już wcześniej w Azji.


W drodze minęliśmy między innymi ogromną, położoną tuż nad brzegiem ocenu elektrownię. A ostatnią atrakcją podróży była jazda przez las pełen makaków, przesiadujących przy drodze, czasem przechodzących przez nią całymi stadami. Podobno gromadzą się w tym miejscu, bo miejscowi je tam dokarmiali.

Przed wieczorem dotarliśmy do kolejnego postoju, wioski Rejosari pod Banyuwangi. Pojechaliśmy jeszcze na kolację do restauracji w sąsiedniej wsi i poszliśmy spać - tym razem wyprawa do wulkanu miała się rozpocząć już o pierwszej w nocy. Hotel był zdecydowanie lepszy niż ten w górach, z prawdziwą łazienką, ręcznikami i ciepłą wodą. Był jednak przy tym dość brudny. Pościel wyglądała tak jakby właściciel oszczędzał na praniu.

W nocy pojechaliśmy do kampingu Paltuding, który jest punktem wypadowym do wypraw na Ijen. Tam poznaliśmy naszych przewodników, byłych górników z krateru. Jeden z nich opowiadał później o sobie. Jako górnik zaczynał jeszcze jeszcze będąc nastolatkiem. To podobno bardzo powszechne, że wielu byłych górników przekwalifikowuje się na przewodników, albo tragarzy o czym więcej za chwilę. Współcześni górnicy z Kawah Ijen zarabiają więcej na napiwkach za fotografie, niż za wynoszenie siarki z krateru.

Na trasie do Ijen, mimo nocnej pory, tłum był jak na Giewoncie. Część turystów, mniej sprawna fizycznie, czy też może bardziej leniwa, była wciągana na górę przez tragarzy na wózkach. Były to proste dwukółki ciągnięte przez jedną osobą z przodu i popychane z tyłu przez drugą. W ten sposób zarabia też część byłych górników. Według naszego przewodnika jest to nadal lżejsza praca niż transport brył siarki. Przewodnicy i tragarze dobrze się znali, rozmawiali ze sobą, żartowali między sobą - np. nasz przewodnik chwycił jeden z wózków na chwilę, tak żeby wciągającemu było trudniej.

Nad nami było rozgwieżdżone niebo z taką ilością gwiazd, jakiej nigdy nie widziałem w Polsce. Gdy zbliżaliśmy się do krateru wulkanu na wschodzie pojawiła się pierwsza zapowiedź jutrzenki. Do krateru nadal jednak schodziliśmy przy świetle latarek.

Większa część tłumu, który razem z nami się wspinał (albo był wwożony) na wulkan, poszła w innym kierunku, na krawędź krateru, żeby oglądać wschód słońca.

Zejście do krateru było bardzo ciężkie, szczególnie że przez dłuższy czas nosiliśmy maski. Zdejmując je narażaliśmy się na śmierdzące siarkowe wyziewy. Chwilami było mi jednak tak trudno schodzić w masce, że zdejmowałem ją, oddychając powietrzem o zapachu zgniłych jaj. Szliśmy dość wąską ścieżką, którą górnicy wynoszą siarkę. Mimo bardzo wczesnej pory (było koło czwartej) spotkaliśmy i przepuszczaliśmy już pierwszych wychodzących na górę. Ścieżka nie była bardzo niebezpieczna, choć bywały miejsca gdzie ktoś nieostrożny mógłby runąć kilkanaście metrów w dół. Wszystko pokryte było warstewką siarki, przez co było dość ślisko. Specjalnie na ten wyjazd kupiłem sobie nowe trekkingowe buty, które dość dobrze się spisywały. Na szczęście miałem je na sobie w samolocie, więc nie zaginęły z resztą bagażu. Także z powodu siarkowego osadu, oprócz masek i ciepłych ubrań, dostaliśmy też rękawice.


W tych warunkach Francuz z naszej grupy, Robin, poślizgnął się na żwirze i upadł na tyłek. W takim miejscu na szczęście, że nie miał szans zrobić sobie większej krzywdy (np. zjechać na dół). Od tej pory jednak stał się dla naszych przewodników turystą specjalnej troski. Cały czas go pilnowali i upominali co chwilę: "uważaj Robin", "wolniej Robin", trzymaj się tutaj Robin".

Celem nocnego schodzenia do Kawah Ijen jest podziwianie "niebieskiej lawy", czyli płonącej siarki:


Udało mi się zrobić kilka zdjęć, po czym wiatr zawiał mi dymem w oczy i na chwilę oślepłem. Mało co widząc wycofałem się z tłumu kłebiącego się wokół ognia. Pomogła mi jedna z Francuzek z grupy, a potem ja jej z kolei pomagałem wydostać się stamtąd. Potem w ciemnościach wszedłem w rozmiękłą glinę w pobliżu brzegu kwaśnego jeziora. I wreszcie dopiero udało mi się wycofać i odnaleźć większą część naszej grupy.

W międzyczasie nad nami niebo zaczęło szarzeć. Na dnie krateru nadal było dość ciemno, ale wystarczająco jasno aby zrobić sesję zdjęciową nad jeziorem:
 

Tutaj jestem jeszcze w masce, ale ogólnie powietrze na dnie krateru było lepsze niż wyżej, poza tymi krótkimi momentami, kiedy dym leciał wprost na nas.

Potem oglądaliśmy proces wydobycia siarki. To nadal jest prawdziwa kopalnia, to znaczy surowiec stąd wykupywany jest przez jakąś chińską firmę. Jednak górnicy w dużym stopniu polegają na turystyce. Popularnym sposobem zarobku, poza napiwkami za zdjęcia, jest sprzedawanie bryłek siarki. Nie można ich zabrać do samolotu, ale wielu ludzi kupuje je pomimo tego, jako wsparcie dla górników.

Potem mozolnie zaczęliśmy się wspominać ścieżką, którą zeszliśmy. W świetle dziennym mogliśmy ją zobaczyć w całej okazałości. Krajobraz, pozbawiony roślinności, wydawał się jak z innej planety.

W drodze mijali nas kolejni górnicy. Każda taka para koszy z siarką to 70-80 kg:


Niestety dno krateru pozostało zadymione. Na chwilę wiatr się zmienił i wyglądało, że powietrze się oczyści, ale nic z tego. Jezioro (o mocno błękitnej barwie) widzieliśmy więc wyłącznie przesłonięte dymem:

Do Paltuding wracaliśmy już przy porannym słońcu. Wokół widać były więcej (nieaktywnych) wulkanów. Ijen ma prawie 2800 metrów. Szliśmy szlakiem ponad morzem chmur:

W drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na kawę, a potem wróciliśmy na dół. Śniadanie było w tej samej restauracji, w której zjedliśmy kolację. Potem nasza grupa rozdzieliła się. Jedna osoba pojechała pociągiem do Surabaji. Pozostałe, ze mną włącznie, samochodami do promu na Bali.

O Bali będę jeszcze pisał, a teraz wspomnę tylko że całą drogę jechałem w ubraniu przesiąkniętym zapachem siarki, bo nie było kiedy go zmienić. Psy w Ubud wieczorem tego dnia dostawały istnej wścieklizny kiedy tylko mnie wyczuwały. Byłem obszczekiwany gdziekolwiek się pojawiłem, a raz na serio musiałem się odganiać przed bardziej agresywnym psem. Zapach puścił całkiem dopiero po drugim praniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz