sobota, 24 września 2022

Ubud (część I): keczak, małpy i trzęsienie ziemi

Do Ubud dotarłem wieczorem po bardzo długim dniu, który zaczął się o pierwszej w nocy, od wyprawy na wulkan Kawah Ijen, jeszcze na Jawie. Potem była podróż promem i bardzo długa jazda w korkach samochodem - musieliśmy odstawić innych uczestników wyprawy do Denpasar.

Ubud przywitał mnie nieprzebranym tłumem zachodnich turystów i agresywnymi psami. Tłumy kłębiły się na wąskich chodnikach w centrum miasta i przy najważniejszych atrakcjach. Sądziłem, że czegoś takiego doświadczę dopiero kilka dni później, na wybrzeżu w Kucie. Tymczasem było odwrotnie, Ubud był pełen turystów, widziałem ich stale kilkukrotnie więcej niż mieszkańców. Plaże w Kucie natomiast okazały się spokojne i niemal puste.

Psy wyczuwały na mnie jeszcze zapach siarki wulkanu. Z oszczędności (został mi tylko jeden czysty zestaw ubrań na kolejny dzień) nie zmieniłem spodni, kiedy wyszedłem szukać kolacji. Byłem tego wieczora obszczekiwany na każdym kroku. Ubud jest pełen psów, takich jak w większości krajów Azji, czyli krótkowłosych kundli średniej wielkości, czasem bardziej żółtych, czasem bardziej białych - postać standardowa psów, do której wszystkie zmierzają po pokoleniach swobodnego krzyżowania się bez interwencji człowieka. Na muzułmańskiej Jawie ich nie widziałem. Tutaj żywią się między innymi ofiarami składanymi duchom przez mieszkańców. W ich skład wchodzi często ryż i widziałem raz stado pędzące do świeżych ofiar.

Ofiary są wszędzie, na chodnikach, przed domami i sklepami, na ogrodzeniach, czasem na samochodach. Trzeba bardzo uważać, żeby gdzieś w nie nie wdepnąć, choć nie mam pewności jak bardzo by to uraziło Balijczyka. Dłużej wystawionymi ofiarami zdają się nie przejmować. Świeże ofiary z kadzidełkami nadają ulicy przyjemnego aromatu, który po południu zmienia się niestety w zapach zjełczałego ryżu.

W mieście znajduje się wielka liczba mniejszych lub większych hinduistycznych świątyń i kapliczek. Prawie wszystkie były zamknięte, wliczając w to szeroko opisaną w przewodniku lonely planet świątynię Saraswati - być może to jeszcze pozostałość po covidowym zamknięciu. Można je było oglądać tylko z zewnątrz. W świątyniach balijskich pełno jest charakterystycznych dla tej wyspy rzeźb. Niekiedy figurki te są ubrane w szaty, które zasłaniają ich nogi.
Zwiedzanie miasta pierwszego dnia zacząłem od Pałacu Ubud. Jest piękny, ale do zwiedzania nie ma w nim wiele. Zwiedzający mogą wejść do niewielkiego ogrodu wypełnionego rzeźbami, gdzie znajduje się kilka pawilonów. Gorące popołudnie spędziłem w muzeum Puri Lukisan. Większą część przedpołudnia natomiast w Małpim Lasie Ubud.

Małpi Las to sanktuarium i jednocześnie naturalne siedlisko występujących na Bali makaków krabożernych. Jest to jedna z najbardziej znanych atrakcji Ubud, trzeba tam jednak bardzo uważać bo małpy z tego lasu bywają zuchwałe i wredne. Potrafią podkradać się do turystów od tyłu, po to by wylądować na plecaku, a następnie go otworzyć i splądrować. Próbują też czasem wyrywać ludziom przedmioty z rąk, a tym broniącym się grożą zębami.


Byłem świadkiem sceny gdy małpa splądrowała plecak turysty. Otwarła go i wyciągnęła z niego torbę z kosmetykami. Łup został dokładnie obejrzany, po czym makak wybrał sobie dwa najbardziej obiecujące kosmetyki i pognał z nimi na drzewo.
W innym miejscu małpa usiadła na plecach kobiety i zaczęła się dobierać do jej kapelusza, kolczyków i torby. Dziewczyna usiłowała to szybko ściągać z siebie i ukrywać, a gdy jej partner próbował pomóc, małpa groziła mu obnażając zęby. Parę uratowała dopiero obsługa parku.

Sam zostałem zaatakowany gdy zbliżyłem się do kranika z wodą, którym przed momentem interesowała się małpa. Zostałem postraszony zębami, ale na szczęście udało mi się wycofać bez pogryzienia.

Co ciekawe te małpy mają naprawdę dużo jedzenia, wszędzie walają się owoce, którymi karmi je obsługa:

A miejscowi przywożą jeszcze więcej i widziałem jak karmią małpy pod ogrodzeniem parku. Wygląda więc na to, że te ataki na turystów nie wynikają z głodu, ale może bardziej z nudów.

Większość makaków nie interesuje się turystami, można więc je obserwować przechadzające się wśród ludzi, w trakcie zabawy czy iskania. W ogóle sam las jest fascynujący, miejscami to bardziej prawdziwa, wilgotna dżungla niż park:

Na alejkach można napotkać inne zwierzęta, jak jaszczurkę, która zatrzymała się żeby mi się przyjrzeć:
Tego dnia poszedłem jeszcze na pola ryżowe. Znalazłem ścieżkę o nazwie Sweet Orange Walk Trail i przeszedłem nią chwilę (dzień czy dwa później wróciłem tam na dłuższą wyprawę, która zaprowadziła mnie daleko za Ubud). I drugie miejsce - Campuhan Ridge Walk, gdzie najpierw idzie się grzbietem wzgórza pomiędzy dwiema dolinami rzecznymi, a potem wychodzi na kolejne pola ryżowe.



W niewielkiej rodzinnej kawiarni w tej okolicy dostałem orzecha kokosowego do wypicia, pierwszego od kilku lat!

W ciągu dnia próbowałem zdobyć bilet na przedstawienie z tańcem keczak. Biuro które miało się tym zajmować, wg. przewodnika lonely planet, zbankrutowało. Znalazłem jednak miejsce gdzie wieczorem miał odbyć się taniec i kupiłem bilet. Jak się potem przekonałem, w Ubud właściwie każdego wieczora jest jakieś taneczne przedstawienie, zwykle niejedno i można wybierać (różne grupy, różne style tańca, miejsca gdzie odbywa się przedstawienie). Późnym popołudniem i wieczorem po ulicach miasta kręci się legion sprzedawców biletów na te przedstawienia.

Zadowolony, z biletem wróciłem do hotelu. Usiadłem na balkonie żeby przejrzeć zdjęcia zrobione tego dnia. Wtedy balkon zaczął drgać. W pierwszej chwili uznałem, że tylko z balkonem jest coś nie w porządku, wbiegłem więc do pokoju. Tam dobiegł mnie odgłos klekoczących wieszaków na ubrania w szafach i kołysały się lampy. Z sąsiednich pokojów dobiegły mnie piski przestraszonych turystek.  Wszystko uspokoiło się po około połowie minuty. Poszukałem na google'ach i faktycznie było:

5,5 stopnia w skali Richtera z epicentrum na południe od wyspy. Ubud znajduje się w środku Bali, więc tutaj pewnie było mniej. Choć to mało prawdopodobne żeby trzęsienie powtórzyło się i to jeszcze o tej samej godzinie, więc mój późniejszy niepokój był kompletnie irracjonalny, to muszę przyznać, że czułem go przez kilka dni kiedy wychodziłem na balkon oraz kiedy dobiegała 16:40 :)

Wieczorem już spokojniejszy udałem się na przedstawienie. Taneczne przedstawienia w Ubud bardzo często łączą taniec z teatrem (najczęściej wystawiane są fragmenty Ramajany). Tak było też tym razem.


Nie zawsze to połączenie dobrze ze sobą współgra. Chwilami keczak, gdzie duża grupa mężczyzn siedzi w kole kołysząc się rytmicznie i w hipnotyczny sposób powtarza krótkie zwroty czy sylaby, był tylko tłem dla niepowiązanego z nimi przedstawienia.


Czasem jednak mężczyźni włączali się w Ramajanę, odgrywając na przykład próbę powstrzymania przez ten tłum złego bohatera.

Dla mnie jedynym powodem do rozczarowania było oświetlenie. Spodziewałem się, że zrobię tam naprawdę dobre zdjęcia, tymczasem światło było tak słabe, że ledwie widziałem tancerzy. Z drugiej strony w świetle płomieni było na pewno bardziej klimatycznie, niż przy mocnym oświetleniu elektrycznym. Oświetlenie zależy od miejsca, w którym odbywa się przedstawienie i pewnie od decyzji wystawiającej go grupy. W innym miejscu doświadczenie keczaka może być więc zupełnie inne. Ja byłem na scenie, która na mapie jest oznaczona jako Open Stage Pura Dalem.

Przedstawienie zakończyło się tańcem z ogniem, w którym mężczyzna gołymi stopami rozgarniał stos płonących skorup kokosowych:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz