piątek, 2 września 2022

Plan na Indonezję i zagubiony bagaż

Pierwszy wyjazd poza Europę od dwóch i pół roku. Stresowałem się, bo wiele mogło się nie udać. Problemem mógł być sam wylot z Krakowa. Linie lotnicze nie odbudowały się jeszcze całkowicie po pandemii i anulowanie lotu zdarza się dość często. Bardzo krótki był czas na kluczową przesiadkę, tę która faktycznie wyprawiłaby mnie poza kontynent.

Plan był następujący: polecieć z Krakowa, w Wiedniu przesiąść się z samolotu Austrian Airlines na samolot Qatar Airways do Dohy - na zmianę samolotu miałem tylko godzinę. Z Dohy, po kilku kolejnych godzinach polecieć do Dżakarty. Tam przenocować, nie oddalając się zanadto od lotniska - zarezerwowałem hotel w Tangerang, które bezpośrednio sąsiaduje z międzynarodowym lotniskiem.

Następnego dnia rano wylecieć samolotem Super Air Jet do Jogjakarty i tam dopiero zacząć właściwe zwiedzanie Indonezji - zaczynając od kompleksów świątyń Borobudur i Prambanan pod tym miastem.

Dalej miałem zarezerwowany wyjazd z lokalnym biurem IndoTravelTeam na wschód, do wulkanów Bromo i Kawah Ijen, z zakończeniem podróży na Bali. Jeszcze przed wyjazdem z Polski dostałem z IndoTravel, zarezerwowany przez nich bilet kolejowy do Probolinggo na wschodzie Jawy.

Na Bali miałem zatrzymać się na pół tygodnia w Ubud, znanego z zabytków kulturalnego centrum wyspy. Potem kolejne pół tygodnia spędzić nad oceanem w Kucie, na południe od stolicy wyspy, Denpasar.

Na koniec wrócić samolotem Air Asia do Dżakarty, z jednym dniem na jej zwiedzanie, i stamtąd polecieć do domu, także przez Dohę, ale zamiast Wiednia, przez Warszawę.

Tymczasem czekałem na opóźniający się wylot z Krakowa. Samolot miał wylecieć planowo, ale wszystko przebiegało wyjątkowo ślamazarnie. Odprawa zaczęła się jakieś dwadzieścia minut za późno, potem powolne zbieranie pasażerów do autobusu, żeby zawieźć ich pod samolot. Wylecieliśmy z pół godzinnym opóźnieniem.

Przed wyjazdem zastanawiałem się czy brać ze sobą bagaż rejestrowany. Kosztem rezygnacji z wożenia kosmetyków byłem w stanie spakować się wyłącznie w bagaż podręczny. Popełniłem jednak błąd, bo zważyłem swój bagaż i uznałem, że 12 kg (mogłem mieć 7 kg) to za dużo. W rzeczywistości od bardzo dawna nie spotkałem się z ważeniem bagażu podręcznego i prawie na pewno także tutaj mogłem bez problemu zabrać do samolotu mniejszy plecak. W ostatniej chwili zdecydowałem się na bagaż rejestrowany.

W Wiedniu wieki całe czekałem, aż pierwsze rzędy spakują się i wysiądą (siedziałem gdzieś z tyłu), potem szybki bieg z wyprzedzaniem innych, automatyczna odprawa graniczna i wreszcie, spocony jak świnia (a przede mną dwa dłuższe loty) dotarłem na odprawę samolotu do Dohy. Prawie wszyscy przeszli już odprawę, miałem może kilkanaście minut zapasu.

W tym momencie wiedziałem już, że zabranie bagażu rejestrowanego było pomyłką, ale nadal do samej Dżakarty łudziłem się, że ktoś jednak zadbał o jego szybki transfer. W Dżakarcie na pasie do bagażu zamiast swojego plecaka wypatrzyłem walizkę z wydrukowaną listą ludzi do zgłoszenia się do biura zagubionego bagażu. Oczywiście byłem na tej liście.

Obsługa na lotnisku była całkiem miła i pomocna, czego nie można powiedzieć o samej linii lotniczej, ale do tego jeszcze wrócę. Wypełniłem druki, dostałem trochę pieniędzy (na najbardziej niezbędne rzeczy? na niewiele starczyło). Ponieważ miałem spędzić tylko jedną noc w Tangerang, podałem jako indonezyjski adres swój hotel w Jogjakarcie.

Szczęśliwie zabrałem kilka ubrań do podręcznego plecaka, miałem więc w co się ubrać przez kolejne dwa dni. Poleciałem też w trekkingowych butach, kupionych w ostatniej chwili na trekking na Kawah Ijen, gdzie jak przeczytałem bywa dość ślisko i francuski turysta zginął tam kilka lat temu ześlizgując się do kwaśnego jeziora.

W Jogjakarcie kupiłem wszystkie niezbędne kosmetyki. Sam byłem zaskoczony jakie było to łatwe. W sklepie jednej z indonezyjskich sieci (nie pamiętam już, która to była) kupiłem wszystko co znałem z Polski, włącznie z ulubionym antyperspirantem. Jednocześnie zacząłem odbudowywać zapasy ubrań. Tylko zacząłem, bo cały czas łudziłem się że bagaż po dniu lub dwóch dotrze do Jogjakarty.

To oczekiwanie było w tej sytuacji najgorsze. Gdybym od początku wiedział, że bagaż nie dotrze do mnie, zrobiłbym duże zakupy pierwszego dnia i zapomniał o sprawie na razie. Tymczasem zakupy były rozciągnięte w czasie, codziennie dokupywałem coś nowego. Czasem, czekając na przyjazd bagażu, dokonywałem złego wyboru. Na przykład kupując tanie klapki, podobne do tych które noszą tu miejscowi. Powiedzieć, że te buty obtarły mi stopy to nic nie powiedzieć. Po dniu chodzenia w nich miałem głębokie rany na obu stopach, które przez większą część wyjazdu zalepiałem potem plastrami (których z kolei szukałem w każdym miejscu-postoju).

Innym nieudanym zakupem była bielizna. O ile koszulki miały podobne oznaczenia jak w Europie, to bokserki w rozmiarze L, okazały się uszyte dla mikrusów. Serio, zastanawiałem się czy przypadkiem nie kupiłem czegoś przeznaczonego dla dorastających chłopców. Zdecydowanie jednak dział odzieżowy był męski i była to męska seria, ale o jeden i pół rozmiaru mniejsza niż w Europie.

Zniecierpliwiony usiłowałem się skontaktować z Qatar Airways, na kanale WhatsApp podlinkowanym ze strony ze statusem zgubionego bagażu. Odpisały mi tylko dwa boty, jeden że mam zaakceptować warunki komunikacji, a drugi (następnego dnia), że mam czekać na wolnego konsultanta. Możliwe, że drugi bot był człowiekiem, ale jeśli nawet to nadal nie był pomocny:


Na tym moja rozmowa z Katarczykami się zakończyła.

Ostatniego dnia w Jogjakarcie, zrezygnowałem z czekania i zrobiłem sobie większe zakupy, kupując porządne sandały w bardzo polskiej (nie indonezyjskiej) cenie oraz turystyczny plecak.

Kiedy jechałem pociągiem do Probolinggo ktoś napisał do mnie z biura na lotnisku w Dżakarcie. Bagaż dotarł do Indonezji cztery dni za późno. Chcieli go wysłać za mną, ale wiązało się to z ryzykiem, że bagaż będzie mnie ścigał od miasta do miasta, nigdy nie docierając na czas. Poprosiłem o jego odesłanie do Krakowa. I tego też się nie doczekałem.

Kiedy po około 4-5 dniach nic się nie wydarzyło napisałem do osoby z biura na lotnisku, która się do mnie odezwała. Do dziś nie wiem, która to była z nich. Czy była to jedna z kobiet, czy mężczyzna których poznałem potem odlatując z Dżakarty. Znałem tylko jej numer na WhatsApp.

Okazało się, że nie wysłali i bagaż czeka nadal w Dżakarcie. W dniu odlotu mogłem iść po niego i go odebrać. Co też nie było zbyt proste, no bo nie można wejść z ulicy do hali przylotów. Musiałem odnaleźć właściwe wejście "loading unloading documents", ukryte głęboko w trzewiach lotniska, przejść przez kontrolę bezpieczeństwa dla pracowników, pod okiem kiepsko znających angielski ochroniarzy, którym dłuższą chwilę musiałem tłumaczyć o co chodzi. W końcu ktoś wyszedł po mnie i trafiłem w to samo miejsce gdzie byłem przed przeszło dwoma tygodniami. Potem jeszcze podpisywanie kolejnych papierów i szybki spacer do magazynu z zagubionymi bagażami.

Udało się, był tam. Skorzystałem z niego jeszcze w ostatnim momencie, szybko przepakowując się i zmniejszając rozmiar podręcznego bagażu (tym razem plan był lecieć tylko z podręcznym) i przebierając się w wygodniejsze ubrania do lotu.

Potem zastanawiałem się tylko, czy w Warszawie dadzą radę, bo znowu na przesiadkę miałem trochę mniej niż półtorej godziny, ale w drodze powrotnej wszystko się udało.

Na zdjęciu obydwa plecaki (indonezyjski po lewej i odzyskany po prawej) w oczekiwaniu na wyjazd z Dżakarty:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz