środa, 28 września 2022
Indonezyjskie jedzenie
Dżakarta
wtorek, 27 września 2022
Południe Bali w skrócie
- Spodziewałem się tłumu ludzi i Kuta mnie przyjemnie zaskoczyła. Na Plaży Kuta było sporo ludzi ale bez tłoku. Plaża Jerman, bardziej na południe, była prawie pusta.
- Wieczorami przychodziłem obejrzeć zachód słońca i posiedzieć trochę nad oceanem, już po zmroku. Potwierdzam, że zachody słońca w Kucie są niesamowite.
- Jednego wieczora chciałem pojechać i obejrzeć zachód w inny miejscu - pod świątynią Tanah Lot. Ta świątynia znajduje się na nadmorskiej skale, można do niej przejść z lądu wyłącznie w czasie opływu. W czasie zachodu słońca jest podobno najpiękniejsza. Niestety mój kierowca z hotelu spartolił. Wydawało się, że przyjął do wiadomości gdzie ma jechać, ale pochłonęła go własna opowieść o jeździe do świątyni Uluwatu. Do tego stopnia, że pojechał na południe zamiast na północ. Kiedy zwróciłem mu uwagę było za późno. Utknęliśmy w gigantycznych korkach w Denpasar. Na miejsce dotarliśmy już po zmroku.
- Pojechałem do Tanah Lot następnego dnia jako pasażer skutera. Omijaliśmy korki jadąc chodnikami. W dziennym świetle świątynia jest także piękna, ale trafił mi się przypływ, więc nie można było wejść do środka.
- Zwiedzałem też klify Uluwatu, na południe od Kuty, z kolejną świątynią. Tam też zostałem zawieziony na motocyklu, częściowo w rzęsistym deszczu. Na miejscu poza świątyniami i oceanem, kolejną atrakcją są stada makaków krabożernych. Na szczęście te w Uluwatu nie są tak rozzuchwalone jak tamte z Małpiego Lasu w Ubud.
- Bardzo liczyłem, że wezmę udział w wypuszczaniu małych żółwi do oceanu. Zajmuje się tym Bali Sea Turtle Society, które z kilkugodzinnym wyprzedzeniem ogłasza zdarzenie na facebook-u. Wszystko zależy jednak od tego czy żółwie się wyklują czy nie. Kiedy byłem w Ubud czytałem o tym codziennie, ale po przyjeździe do Kuty nie miałem szczęścia.
- Oczekiwanie na żółwie wpływało na moje plany, pewnie pojechałbym jeszcze gdzieś dalej, gdybym nie liczył na ogłoszenie wydarzenia.
- Być może młode żółwie z BSTS zostały wykorzystane do prywatnego wydarzenia. Na plaży pierwszego wieczora zauważyłem duży ruch i pojemniki z żółwikami. Nie było ogłoszenia wydarzenia, ale pomyślałem, że coś mnie może ominęło. Okazało się, że to prywatne wydarzenie ku czci jakiegoś Johna, który zmarł (jak się domyślam).
- W życiu bym nie pomyślał, że to pogrzeb. Obok hinduistycznego kapłana odprawiającego nabożeństwo siedział półnagi żulik popijając piwo. Dopiero kiedy zaczęli tam wrzeszczeć że to prywatne wydarzenie odsunąłem się. W samą porę, bo wspomniany żul oraz kilku innych kolegów zmarłego zaczęło atakować ludzi stojących albo przechodzących w pobliżu, odpychając ich. Przez moment wyglądało na to, że zacznie się bójka. Czy tak wygląda pogrzeb australijskiego surfera?
- W piasku na plaży było tysiące maleńkich krabów, które kryły się do norek kiedy tylko ktoś się zbliżał. Idąc przez plażę cały czas widziałem ruch na granicy pola widzenia. Ale przyłapać kraba poza norką było bardzo trudno, choć czasem się udawało.
- Na skałach po zmroku pojawiło się też sporo dużych krabów. Były one tak samo ostrożne i płochliwe jak te małe. Najbliżej udało mi się podejść na trzy metry.
- Bardzo żałuję, że nie nagrałem ogromnego nietoperza, który zawisł w powietrzu na kilka sekund, pod dachem pawilonu restauracji. Niestety spóźniłem się, a potem już nie było okazji.
- W Kucie poszedłem na masaż pleców. Wcześniej poszukałem w Internecie salonów z dobrymi ocenami. Kuta jest pełna salonów masażu, ale część to tylko przykrywka dla agencji towarzyskich, więc trzeba na to uważać. Po zmroku na ulicach pojawia się też trochę oczywistych prostytutek proponujących "masaż".
- Oczywiście odwiedziłem pomnik ofiar zamachów z 2002 roku. W Kucie w trzech zamachach zginęły wtedy 202 osoby, w tym polska dziennikarka.
- Kuta sąsiaduje z międzynarodowym lotniskiem Denpasar, podróż na lotnisko zajęła tylko 10 minut. Wcześnie rano wyleciałem do Dżakarty, która była moim ostatnim przystankiem przed powrotem do Polski.
niedziela, 25 września 2022
Ubud (część II): legong i pola ryżowe
Schodząc z głównych ulic Ubud, zagłębiając się w któryś z zaułków albo ciasnych przejść można trafić do zupełnie innego świata. Po minucie albo dwóch marszu, z zatłoczonych, pełnych turystów ulic, do idyllicznych pól ryżowych albo w gęstą tropikalną dżunglę. Wejścia do tych światów bardzo łatwo przoczyć. Zaledwie 200 metrów od Pałacu Ubud w głębokim wąwozie, którego prawie nie widać z głównej ulicy, płynie rzeczka o brzegach porośniętych gęstym lasem. Bujna roślinność wdziera się na budynki. Wygląda to jakby miasto i dżungla ścierały się tutaj.
Parę kroków dalej, nieco łatwiejsze do zauważenia, bo jest tam jakaś drogowskaz na ścianie, znajduje się wejście na Sweet Orange Walk Trail. Początkowo ścieżka jest zniechęcająca - wąska, pomiędzy ciasnymi murami, częściowo na krawędzi wąwozu. Po chwili jednak wychodzimy na pierwsze pola ryżowe.
Kiedy miałem już dość pól, znalazłem ścieżkę, która prowadziła do głównej ulicy. Oddaliłem się na około 4 km od centrum Ubud. Prawie natychmiast znalazł się ktoś kto zaoferował, że zawiezie mnie (w rosądnej cenie) na skuterze do miasta, z czego skorzystałem.
Tego dnia, jeśli dobrze pamiętam byłem też na masażu w hotelowym spa, chodziłem po bazarach i sklepach, szukając pamiątek i dobrej kawy. Wieczorem czekała mnie jeszcze jedna atrakcja bo kupiłem bilet na przedstawienie z tańcem legong.
Logong charakteryzują skomplikowane ruchy palców i praca nóg oraz bardzo ekspresyjne gesty i mimika twarzy. Taniec towarzyszył przedstawieniu fragmentu Ramajany, który opowiadał historię porwania Sity, żony Ramy, przez demona Rawanę. A następnie historię jej uwolnienia dzięki pomocy małpiego boga Hanumana. To oczywiście w ogromnym uproszczeniu. Historia i wzajemne relacje bohaterów były opisane dość szczegółowo i musiałem się dobrze wczytać, żeby się połapać. Warto było, bo potem wielu turystów było kompletnie zagubionych, próbowało czytać opis w trakcie, a około jednej piątej nawet wyszło z przedstawienia. Faktycznie ciężko się skupić na fabule, kiedy nie rozumie się wypowiadanych kwestii, choć nie różni się to przecież pod tym względem od oglądania zachodnich oper. To co mi się podobało, to że trupa teatralna wyglądała trochę na rodzinny biznes, w którym np. armię Hanumana odgrywały poprzebierane za małpki dzieci.Kilka filmów z tego przedstawienia:
Ostatni dzień w Ubud spędziłem w wiosce Bedulu pod miastem, gdzie zwiedzałem Jaskinię Słonia - Goa Gajah oraz świątynię Yeh Pulu. W Goa Gajah najbardziej imponujące jest wejście - wchodzi się do ust wielkiej płaskorzeźby. Sama jaskinia jest niewielka i mroczna. Nie ma tym nic więcej niż kilka ołtarzyków. Przed jaskinią znajduje się kilka fontann - świątynia kąpielowa (nie jestem pewien czy to najlepsze tłumaczenie, ale innego nie znalazłem), a dalej wielki park ze stawami i wodospadami.
Yeh Pulu to świątynia na brzegu rzeki z płaskorzeźbami na skałach, które pokazują dawne życie na Bali. Nie jest jasne kiedy powstała, przypuszcza się że między XIV a XVI wiekiem. Do obu świątyń w Bedulu można wejść wyłącznie w ubraniach zakrywających nogi, ale coś do przykrycia można wypożyczyć w kasach biletowych - miejscowi handlarze przed wejściem do Goa Gajah usiłują je sprzedać.
Po południu tego dnia wybrałem się jeszcze na bazary Ubud oraz do muzeum sztuki balijskiej Neka Art Museum.
sobota, 24 września 2022
Ubud (część I): keczak, małpy i trzęsienie ziemi
Do Ubud dotarłem wieczorem po bardzo długim dniu, który zaczął się o pierwszej w nocy, od wyprawy na wulkan Kawah Ijen, jeszcze na Jawie. Potem była podróż promem i bardzo długa jazda w korkach samochodem - musieliśmy odstawić innych uczestników wyprawy do Denpasar.
Ubud przywitał mnie nieprzebranym tłumem zachodnich turystów i agresywnymi psami. Tłumy kłębiły się na wąskich chodnikach w centrum miasta i przy najważniejszych atrakcjach. Sądziłem, że czegoś takiego doświadczę dopiero kilka dni później, na wybrzeżu w Kucie. Tymczasem było odwrotnie, Ubud był pełen turystów, widziałem ich stale kilkukrotnie więcej niż mieszkańców. Plaże w Kucie natomiast okazały się spokojne i niemal puste.
Psy wyczuwały na mnie jeszcze zapach siarki wulkanu. Z oszczędności (został mi tylko jeden czysty zestaw ubrań na kolejny dzień) nie zmieniłem spodni, kiedy wyszedłem szukać kolacji. Byłem tego wieczora obszczekiwany na każdym kroku. Ubud jest pełen psów, takich jak w większości krajów Azji, czyli krótkowłosych kundli średniej wielkości, czasem bardziej żółtych, czasem bardziej białych - postać standardowa psów, do której wszystkie zmierzają po pokoleniach swobodnego krzyżowania się bez interwencji człowieka. Na muzułmańskiej Jawie ich nie widziałem. Tutaj żywią się między innymi ofiarami składanymi duchom przez mieszkańców. W ich skład wchodzi często ryż i widziałem raz stado pędzące do świeżych ofiar.
Ofiary są wszędzie, na chodnikach, przed domami i sklepami, na ogrodzeniach, czasem na samochodach. Trzeba bardzo uważać, żeby gdzieś w nie nie wdepnąć, choć nie mam pewności jak bardzo by to uraziło Balijczyka. Dłużej wystawionymi ofiarami zdają się nie przejmować. Świeże ofiary z kadzidełkami nadają ulicy przyjemnego aromatu, który po południu zmienia się niestety w zapach zjełczałego ryżu.
W mieście znajduje się wielka liczba mniejszych lub większych hinduistycznych świątyń i kapliczek. Prawie wszystkie były zamknięte, wliczając w to szeroko opisaną w przewodniku lonely planet świątynię Saraswati - być może to jeszcze pozostałość po covidowym zamknięciu. Można je było oglądać tylko z zewnątrz. W świątyniach balijskich pełno jest charakterystycznych dla tej wyspy rzeźb. Niekiedy figurki te są ubrane w szaty, które zasłaniają ich nogi.Zwiedzanie miasta pierwszego dnia zacząłem od Pałacu Ubud. Jest piękny, ale do zwiedzania nie ma w nim wiele. Zwiedzający mogą wejść do niewielkiego ogrodu wypełnionego rzeźbami, gdzie znajduje się kilka pawilonów. Gorące popołudnie spędziłem w muzeum Puri Lukisan. Większą część przedpołudnia natomiast w Małpim Lasie Ubud.Co ciekawe te małpy mają naprawdę dużo jedzenia, wszędzie walają się owoce, którymi karmi je obsługa:
A miejscowi przywożą jeszcze więcej i widziałem jak karmią małpy pod ogrodzeniem parku. Wygląda więc na to, że te ataki na turystów nie wynikają z głodu, ale może bardziej z nudów.Większość makaków nie interesuje się turystami, można więc je obserwować przechadzające się wśród ludzi, w trakcie zabawy czy iskania. W ogóle sam las jest fascynujący, miejscami to bardziej prawdziwa, wilgotna dżungla niż park:
Na alejkach można napotkać inne zwierzęta, jak jaszczurkę, która zatrzymała się żeby mi się przyjrzeć:wtorek, 20 września 2022
Prom na Bali
Bilety na prom ze wschodniego wybrzeża Jawy na Bali kupiła nam firma turystyczna, która organizowała wyprawę na wulkany Bromo i Kawah Ijen. Nie znam więc ich dokładnej ceny. Z procesu zakupu zaobserwowałem tylko, że bilety zakupione w kasie wymienili nam na inne, imienne, w specjalnym automacie. Czyli podobnie jak w przypadku pociągu.
Gdy wypływaliśmy widziałem, że ktoś płynie obok promu i głośno krzyczy. Uznałem, że trzeba mu pomóc i już zacząłem rozglądać się za kimś kto mógłby to zrobić. Tymczasem stojący obok mnie Indonezyjczycy zaczęli rzucać pływakowi banknoty. Okazało się, że niektórzy dorabiają sobie tutaj w ten sposób. Obserwowałem potem jak wychodzi na jakąś betonową konstrukcję, która była częścią infrastruktury portu, wspina się, a potem skacze ponownie z wysokości około ośmiu metrów. Niestety zaskoczył mnie tym drugim skokiem, nie mam filmu ani zdjęć. Wyglądało to, jakby zdecydował się na skok w ułamku chwili, wziął rozbieg i skoczył.
Większa część miejsc siedzących była zajęta. Wolne były tylko miejsca pośrodku, z których mało było widać. Wolałem stać przy barierce i oglądać widoki, a prawie z całej trasy można było podziwiać wulkan Ijen, na którym byłem jeszcze tego poranka:
W pewnym momencie słyszałem piski ludzi obserwujących morze. Wydaje mi się, że zobaczyli delfina, ale mi się nie udało. Jak się obejrzałem to nic tam już nie było.
Cała podróż promem zajęła mniej niż godzinę. Na Bali sprawdzili nasze certyfikaty COVID-owe i był to drugi raz kiedy się to zdarzyło (pierwszy był przy wjeździe do Indonezji). Potem długo czekaliśmy na naszych kierowców. Oni jechali oddzielnie, udając że nie mieli żadnych pasażerów (pewnie tak jest taniej).
Później musieliśmy się rozdzielić. Było nas w tym momencie dziewięcioro, nie licząc kierowców. Oba samochody były siedmioosobowe i wypadło tak, że najsensowniej było posadzić mnie w mniej zapchanym samochodzie. Przez to niestety jechałem z włoską parą, z którą najgorzej mi się dogadywało w czasie tych poprzednich kilku dni. Oni też jako jedyni nie jechali do Ubud, tylko do Denpasar. Droga do Ubud przez makabryczne korki na południu wyspy zajęła jeszcze przeszło pięć godzin.
sobota, 17 września 2022
Kawah Ijen
Bromo
W Probolinggo czekał na mnie Epi, który miał być naszym kierowcą przez kolejne trzy dni. Poznałem też pierwsze osoby ze swojej grupy. Trochę trwało zanim wszyscy się zebrali, bo część przyjechała drugim pociągiem jadącym z Banyuwangi (gdzie przypływają promy z Bali).
Z poziomu kilkudziesięciu metrów ponad morzem wyjechaliśmy na 2200. Droga była bardzo dobra, ale nasz samochód miał problemy z ostrymi podjazdami. Miejscami wyjeżdżaliśmy pod górę na pierwszym biegu. Do wioski Ngadisari, która jest bazą wypadową do wypraw na Bromo, dotarliśmy już po zmroku.
Na miejscu zjedliśmy razem kolację i mogłem poznać resztę naszej grupy. Agencja turystyczna, z której usług korzystałem, jest prowadzona przez Francuza i przez to popularna właśnie wśród przedstawicieli tej narodowości. Poza mną w kompanii znaleźli się: para z Francji, dwie podróżujące razem Francuzki, Francuz pochodzenia arabskiego, para z Włoch i Katalonka.
Z tej gromady najlepiej wspominam dwie Francuzki i francuskiego Araba. Pozostała część towarzystwa miała kije w dupach, w mniejszym lub trochę większym stopniu. Rozmowa z nimi była chwilami dość dziwna. Na przykład na pytanie o wiek zażartowałem, że mam lat za dużo, na co całkiem poważnie któreś z nich powiedziało, "że to dobrze, że w tym wieku nadal podróżuję". Wtedy przyznałem że jestem od nich zaledwie kilka lat starszy. Robin, jeden z Francuzów, pytał mnie czy uprawiam hiking, czy wiem co to jest oraz czy w Polsce są góry. Miałem trochę złośliwej satysfakcji następnego dnia, na Kawah Ijen, kiedy Robin został ulubieńcem przewodników, po tym jak poślizgnął się na żwirku i upadł ciężko na tyłek. Przez całą drogę towarzyszyły nam później upomnienia: "uważaj Robin, trzymaj się tego Robin, załóż maskę Robin" (o Kawah Ijen jeszcze napiszę). Wycieczka z IndoTravel jest dość droga, więc w towarzystwie była europejska klasa średnia, pracownicy korporacji itd. Samodzielna organizacja tego wyjazdu byłaby jednak bardzo ciężka, dlatego nie żałuję, że zdecydowałem się na agencję.
Na kolacji poznaliśmy też naszych przewodników. Onggat pochodzi z Papui ale jako dziecko został adoptowany przez kogoś z wioski Ngadisari i tu się wychował - obecnie jest przewodnikiem i na co dzień publikuje zdjęcia z Bromo, które można obejrzeć tutaj. Drugi z mężczyzn miał na imię Dron, nosił charakterystyczne dla tej okolicy nakrycie głowy i był bardzo wesoły. Co chwilę żartował z czegoś. Nie mam niestety dobrego zdjęcia ani jego, ani jego czapki. To najlepsze ujęcie, jakie znalazłem:
Na noc zatrzymaliśmy się w pensjonacie Good Karma Bromo, który należy do IndoTravel. Warunki były dość surowe. Na wysokości 2200 metrów w nocy było bardzo zimno. Szczególnie w łazience z otwartym otworem wentylacyjnym. Chwilami nie było też ciepłej wody (może kiedy ktoś inny korzystał).
Nad ranem na zewnątrz było może 5-8 °C. Niewiele zabrałem ciepłych rzeczy z Polski, a wszystkie i tak zagubiły się razem z bagażem i tego dnia dopiero co dotarły do Dżakarty. Na szczęście mieliśmy możliwość wypożyczenia kurtek i czapek. Bez tego pewnie musiałbym coś kupić na miejscu, wieczorem nachodzili nas zresztą miejscowi górale, usiłując sprzedać czapki. Pewnie jednak wielokrotnie bym za to przepłacił.
Na Bromo mieliśmy wyruszyć o 4:30. Czas pozostały do wyjazdu spędziłem podziwiając gwiazdy, które tutaj są trochę inne, ale też nie do końca (widziałem na przykład Wielką Niedźwiedzicę) - Jawa znajduje się na południowej półkuli, ale jeszcze dość blisko równika.
W tym czasie na drodze był już spory ruch. Zaczął się nawet znacznie wcześniej, już po pierwszej. Mnóstwo samochodów jechało pod górę, w stronę punktów widokowych. Żeby zdążyć na wschód słońca na najwyższym i najlepszym punkcie widokowym, do którego jeszcze trzeba kilka godzin iść, należy wyjechać bardzo wcześnie.
Zrobiliśmy coś dokładnie przeciwnego niż te tłumy i na wschód słońca pojechaliśmy na wulkan. Jechaliśmy dwoma samochodami terenowymi w ciemności, a kiedy dotarliśmy do kaldery Tengger także we mgle. Za nami i przed nami jechało jeszcze kilka podobnych grup, ale ruch był wielokrotnie mniejszy niż ten w stronę punktów widokowych.
Gdy dotarliśmy na miejsce, to już z dużej odległości słyszeliśmy pomruk wulkanu. Wspinając się na stożek wulkanu, nadal wyłącznie w świetle latarek, wyszliśmy ponad mgły, które wyścielały dno kaldery. Grunt przypominał bardziej plażę, niż góry. Przez dłuższy czas brodziliśmy w piasku, tylko miejscami ubitym. Dotarliśmy w końcu do kapliczki u stóp samego stożka i dalej wchodziliśmy po schodach. Na krawędzi krateru pomruk wulkanu zmienił się w regularny szum:
Poszliśmy dalej krawędzią na wschód, poza najbliższe otoczenie schodów, gdzie zebrało się więcej grupek. Powoli zaczynało się rozwidniać, ale nadal było dość ciemno, dzięki czemu mogliśmy zaobserwować ogień wulkanu:Nie jest to łatwe w aktualnej aktywności Bromo i praktycznie niemożliwe w dziennym świetle.Kiedy zrobiło się widno mogliśmy obejrzeć swoje otoczenie. Ogromną kalderę wypełnioną zastygłą lawą zasnuwały mgły, choć niezbyt gęste tego dnia. Gdzieniegdzie widać było roślinność, która powoli wraca w otoczenie wulkanu. W bezpośrednim sąsiedztwie Bromo znajduje się drugi, wygasły już stożek wulkaniczny - Botok. Znajdowaliśmy się na krawędzi o kilkumetrowej szerokości, z kraterem wulkanicznym po jednej stronie i dość stromym zboczem stożka po drugiej. Kalderę ze wszystkich stron zamykały pasma górskie.
W końcu mogliśmy zobaczyć wschód słońca ponad krawędzią kaldery i wyściełającymi ją mgłami:Spędziliśmy na krawędzi stożka jeszcze trochę czasu. Obserwowaliśmy między innymi wybuch sąsiedniego Semeru. Ten większy wulkan nie dymi przez cały czas, ale wybucha co kilkanaście/kilkadziesiąt minut. Stożek Bromo znajduje się za nisko aby obserwować samego Semeru, ale widać z niego dymy tego drugiego wulkanu.
Widoczność była dość dobra, więc przewodnicy pozwolili nam zejść inną drogą przez tzw. morze piasków:
Spod Bromo, gdzie akurat zaczęli zjeżdżać się turyści z punktów widokowych pojechaliśmy znowu pod prąd, pod pierwszy z punktów, do którego dotarliśmy pieszo. Z tego miejsca było widać obydwa aktywne wulkany Bromo i Semeru. Po dłuższym czasie oczekiwania doczekaliśmy się wybuchu tego drugiego:
Po śniadaniu wyruszyliśmy w dalszą drogę, w stronę wulkanu Ijen. Jazda samochodem na wschodni kraniec Jawy miała nam zabrać cały kolejny dzień.